Żory - Karvina - Cieszyn - Żory
Jako tatusiowie mamy mocno ograniczony czas, zatem postanowiliśmy pojechać wcześnie, w moim przypadku pobudka o 5.15, o 6 rano byłem w Żorach, gdzie spotkałem się z towarzyszami. Marcin poczęstował mnie karminadlem i ruszyliśmy.
Do Karviny Marcin znał drogę więc jechaliśmy jak po sznurku (z małymi supełkami). Granicę przekraczaliśmy o 7.30, po drugiej stronie od razu zaskoczyły mnie świetnie znakowane szlaki rowerowe. Do Karviny jechaliśmy trasą 6097, na każdym znaku znajduje się nr trasy, do tego drogowskazy informujące gdzie szlak prowadzi i ile kilometrów do celu. W Karvinie rewelacyjne drogi rowerowe, nie oparłem się pokusie cyknięcia fotki ronda z osobnym pasem ruchu dla rowerzystów i oczywiście świetnie oznakowanym. Na rynku pamiątkowe fotki, drobna przekąska i dalej, najpierw cudnym parkiem Bozeny Nemcovej, później mostem nad Olzą.
Do Cieszyna droga prowadziła nas trasą nr 56 nad Jeziorem Terlicko, tutaj nieco niefortunnie je przegapiliśmy. To znaczy przejechaliśmy przez "zaporę", ale zamiast pojechać nad wodę pognaliśmy pod górę. Góra za to była nielekka, podjazd dał nam nieźle w kość, jak również kilka kolejnych podjazdów i zjazdów. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na śniadanko na łące, prawdopodobnie była to "babi hora", czyli - Babia Góra :).
Do Czeskiego Cieszyna dzięki zdobytej wysokości zjechaliśmy niezłym tempem, przepędziliśmy przez czeską stronę i na popas zatrzymaliśmy się na rynku po polskiej stronie. Lodzik i kawka zregenerowały siły na tyle, że pełni animuszu pojechaliśmy szukać czerwonego szlaku rowerowego w stronę Zebrzydowic. No i tutaj niestety po raz pierwszy na usta cisnęły się słowa mocno nieobyczajne na "k", bo oznakowanie fatalne, trochę pobłądziliśmy, cudownym przypadkiem odnaleźliśmy znak czerwonego przy torach kolejowych na jakimś fabrycznym placu. Tutaj ostatnia fotka z wycieczki - niezwykły sposób upewnienia się, że rowerzyści przez tory przejdą a nie przejadą. Na szczęście podróżowaliśmy bez sakw ani przyczepek, więc przy odrobinie ekwilibrystyki udało się rowery przeciągnąć pod karuzelą.
Na szczęście miałem ze sobą Trekbuddego, bo poza tabliczką przy torach żadnego drogowskazu gdzie jechać nie było. Za to po chwili znaki pojawiły się często, np. na co drugim drzewie, ten luksus szybko jednak się skończył, jak i czerwony szlak. Peleton na tym odcinku prowadziłem ja, a że opiłem się kawką to z 10km jechaliśmy z prędkością bliższą 30 niż 25 km/h. W okolicach Kończyc jakieś ćwoki poprzekrzywiały drogowskazy, więc nieco nadłożyliśmy drogi, znowu pomocny był Trekbuddy. Dalej Marcin znał już drogę, więc do domu pędziliśmy jak po sznurku.
W Zebrzydowicach zrobiliśmy zakupy, ale sił i czasu już na pstrykanie nie starczyło. Na szczęście w tym terenie jest bardzo dobre oznakowanie dróg rowerowych, szkoda że nie wszędzie (np. w powiecie mikołowskim). W Pawłowicach wskoczyliśmy na Plessówkę, przejechaliśmy nad wiślanką i przez Baranowice dojechaliśmy do Żor.
Wielkie brawa dla Iwony która dzielnie dotrzymywała kroku na MTB, na początku było trochę ciężko ale jak się okazało dopompowanie opon sprawiło cuda. Marcin jako organizator spisał się świetnie, zwłaszcza ten karminadel, jako że następną "poważną" wycieczkę organizuję ja będę musiał się dobrze przygotować.
No i na zakończenie, kondycja dobra, mimo dużego jak na mnie dystansu fizycznie bez problemów, pod koniec ogólne zmęczenie - plecy, tyłek, ręce, ale nic co by było jakoś bardzo uciążliwe.
Zdjęcia - całkiem sporo - na Picasie
Ceska Republika
Rowerowe rondo w Karvinie
Karvina
Iwona walczy z podjazdem przy Jeziorze Terlicko
Kanapeczka z serem z widokami
Lodzik w Cieszynie
Karuzela, karuzela.....