Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:376.36 km (w terenie 103.00 km; 27.37%)
Czas w ruchu:17:16
Średnia prędkość:21.80 km/h
Maksymalna prędkość:52.35 km/h
Suma podjazdów:2427 m
Maks. tętno maksymalne:197 (102 %)
Maks. tętno średnie:168 (87 %)
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:62.73 km i 2h 52m
Więcej statystyk

Jezioro Rybnickie

Niedziela, 19 września 2010 · Komentarze(11)
Kategoria gps
Od dawna ostrzyłem sobie zęby na Rybnik i Jezioro Rybnickie. W sobotę nie udało się, za to na niedzielę rano dostałem zezwolenie...
Dojazd do żółtego szlaku (nr 2) z Orzesza do Raciborza znałem, przez Łaziska i drogą wzdłuż torów do Orzesza, lasami do Jaśkowic do punktu początkowego dwóch szlaków - mojego, żółtego, i czerwonego, na Górę Ramżę. Pierwsza część trasy to walka z błotem i piachem, trochę zjazdów, ogólnie nieźle. Pierwsze zdziwko to autostrada A1, która znienacka przecięła mi drogę... nie wiem czy ta furteczka to jakiś teleport, nie zdecydowałem się również na pokonywanie jej na przełaj. Rzut oka na TrekBuddego i tragicznie rozoraną "drogą" wzdłuż autostrady w kierunku mostu kolejowego. Dalej nieco po omacku do Czerwionki w poszukiwaniu zaginionego szlaku, chwilę nim, potem dwa prdlne psy, przed którymi dałem dyla, gubiąc znowu szlak. No i znowu po omacku, zresztą ten, co wymyślił rowerową drogę po jakimś żużlu obok torów to powinien dostać nagrodę. Albo za pomysł ścieżki rowerowej po schodach. Dalej szlak się uspokoił, chociaż momentami zamiast prowadzić prosto przez wsiowe uliczki mędrcy wymyślili, żeby było ciekawiej, a z nimi zgodzili się budowlańcy, i trzeba było rower nieść. A to Polska właśnie.
W Rybniku-Kamieniu (jak to się odmienia?) żółty szlak połączył się z niebieskim (nr 281), kawałek pojechałem nim, by skręcić w czarny (nr 30, im. Jana Pawła II), który prowadził nad Jezioro Rybnickie krótszą drogą. Z krótkości tej nie byłem do końca zadowolony, trochę dziwnych zakoli na mapie postanowiłem ściąć. Co oczywiście skończyło się piachem, błotem i pchaniem. Ostatecznie dojechałem do ul.Gliwickiej, z niej zjechałem na ul. Edukacji Narodowej i dojechałem do zagubionego szlaku czarnego, niebieski był w gratisie. Objechałem sobie Jezioro, na zaporze fotka, postój w ośrodku sportów wodnych, gdzie odbywała się jakaś impreza dla dzieciaków, masę maleńkich niebieskich żaglóweczek, szum fal, bardzo przyjemne miejsce na batonika i Osha. Na drugi koniec jeziora (ten bliższy) popędziłem ul.Rudzką, szlak był zbyt urozmaicony, a czas zaczynał gonić.
Początkowo myślałem, że dam radę wjechać do Rybnika, jednak kluczenie po lasach zmarnowało sporo czasu, postanowiłem zatem wrócić szlakiem żółtym. Tutaj drugie poważne zdziwko, do Wielopola droga super, ale w lesie drwale zaszaleli, widać zresztą na zdjęciach. No i znowu piachy i błota, dojazd od jeziora do Kamienia zajął mi prawie 40 minut.
Do autostrady już na szybciora, dalej jednak odechciało mi się już zabaw w leśnego ludka, skręciłem w lewo na szlak niebieski (nr 291) do Dębieńska, skąd drogę przez Ornontowice, Bujaków i Retę Śmiłowicką znam doskonale.

PS.1 Mimo kilku uwag jestem pod wielkim wrażeniem jakości znakowania dróg w Subregionie Zachodnim. Jest jednak światełko w tunelu, wg NOL'a powiat mikołowski dostał 3mln na ścieżki rowerowe. No i czyżby już działali, na drodze wzdłuż torów między Łaziskami a Orzeszem na drzewach namalowano białe tabliczki, wygląda to jak podkład na którym brakuje jedynie rowerka.
PS.2 I jeszcze jedno małe ale, co to ma być, icm coś ostatnio cygani, dziś max miało być 14-15 stopni, i tak też się ubrałem, a tu na powrocie ponad 18, a ja bez niczego lżejszego.
PS.3 A wczoraj to na rowerze nie byłem, byłem za to przetestować kijki do Nordic Walking, fajna sprawa.


Pogromca avg


Magiczne przejście przez autostradę


Wypasione mapki i znakowania


Śląskie klimaty


Widok z zapory, na kokpicie nowy gadżet - pulsometr


Prawie może morze


Z pozdrowieniami od drwali


Stamtąd przyjechałem (he he he)


Ścieżka rowerowa po byku. Dla starych (i młodych) wyg foto-zagadka: gdzie ukryto znak szlaku rowerowego?


Zabytkowe budownictwo w Czerwionce (lub Leszczynach)


Nie jest źle, kółko się jeszcze mieści



Pulsometr pokazał:
Lo: 0:22; In: 2:52; Hi: 1:50; avg: 157; max: 192
Kadencja: 73

Testy pętelki

Czwartek, 16 września 2010 · Komentarze(3)
Kategoria gps, po cimoku, szosa
Po ponad dwumiesięcznej przerwie znowu dosiadłem szosówkę, znowu pod wrażeniem jestem lekkości i zwinności. Przyzwyczaiłem się jednak do luksusu w postaci cywilizowanych manetek i wkurzają mnie manetki na ramie. Słaby avg wynika głównie z jazdy po ciemku (księżyc za chmurami), ale też z niemożności sprawnego redukowanie "biegów".
W ramach utrudniania sobie życia szukam sobie trasy na godzinkę, może półtorej, z wieloma przewyższeniami. Dzisiejsza pętelka z dwukrotnym podjazdem na górę św. Wawrzyńca oraz podjazdami na Sośnią Górę i góreczki łaziskie dały łącznie wg. sportypala 250 metrów podjazdów.
Dziś również dzień testów - sportypal na Androidzie śmiga aż miło, ocieplane długie gacie rowerowe grzeją aż miło, zwłaszcza te części ciała, o które np. Kosma martwić się nie musi ;). No i last but not least, pulsometr. Kupiłem cudo z allegro marki sanitas ze 3 lata temu, trochę używałem i porzuciłem. Ostatnio go odkopałem, wyposażyłem w bateryjki i działa. Morał z pulsometru:
Mój teoretyczny maksymalny puls: 220 - 29 = 191
Na pulsometrze ustawiłem strefę w granicach min = 65%, max = 83%
Dzisiejsza przejażdżka to Lo = 4 min, In = 31 minut, Hi = 56 minut
Max z dzisiejszej wycieczki to 197 (czyli powyżej max?), avg = 168, czyli średnia przekracza górną granicę strefy.
Chyba nie dobrze, ale nie wiem, muszę poczytać...

Mapka i inne dane na sportypalu


Mapka na gpsies, na podstawie pliku gpx obrobionego na gpsvizualizerze

Festiwal Kultury Niemieckiej na Giszowcu

Niedziela, 12 września 2010 · Komentarze(1)
Miało być inaczej, miało być rodzinnie, miało świecić słońce i być ciepło. Pogoda nas coś nie rozpieszcza, wobec czego wybrałem się na samotną przejażdżkę. Dziś podobno impreza na Zamku w Chudowie, ale ostatnie głównie tam jeżdżę, zwłaszcza po ciemku, i zaczyna mi się powoli nudzić, więc wybrałem inny kierunek - Lędziny.
W trakcie mojej ostatniej (i pierwszej zarazem) wycieczki do Lędzin pojechałem przez Hamerlę i nie udało mi się odwiedzić Kamiennej Góry. Dziś postanowiłem to zmienić, przez Podlesie i Kostuchnę w kierunku ul.Beskidzkiej, już na zjeździe na Hamerlę z naprzeciwka dwaj kolarze szosowi, pozdrowienie i jeden się odwraca i woła "zapnij się za nami". Na oko jechali nieźle, ale trasa prowadziła w inną stronę więc podziękowałem. Wybór szlaku zielonego przez Kamienną Górę okazał się niezbyt fortunny. Umknęło mojej uwadze, i to mimo wpisu z wczoraj u djk, że przecież ostatnie parę dni było deszczowe, i w lesie będzie mokro. No i było, standardowo na początku człowiek kluczy, żeby się nie uwalić, potem już nie było gdzie kluczyć, a potem to już wszystko jedno. Co najśmieszniejsze, cała ta Kamienna Góra to według gps'a 10 metrów podjazdu...
Po wyjechaniu z lasu w Lędzinach stwierdziłem, że oryginalny plan - podjazd na Klimont, zostanie nieco skrócony, a że akurat napatoczyła się tabliczka ze znakiem na Świniowy, gdzie było mi po drodze, to pojechałem szlakiem zielonym (nr 153). Zrobiło mi się chłodno, ubrałem oczo*&bn;ą kurteczkę, od razu się spociłem ale chociaż na ciepło.
Dalej popędziłem już asfaltem przez Mysłowice Ławki do Wesołej, Starej Wesołej (fajna nazwa) i ul. Adama wjechałem na Giszowiec. Pętelka dookoła, postój w centrum zabytkowego Giszowca, akurat trafił mi się rarytas - Festiwal Kultury Niemieckiej. Zjadłem sobie baton-musli (produkcji niemieckiej) przy dźwiękach pięknego jodłowania (haaaidiii-hailllooo), zespół składał się z Pań w wieku szacownym, raczej poniżej 70 nikogo nie widziałem. Widowni się podobało, średnia wieku zbliżona, ewentualnie gdzie nie gdzie z watą cukrową biegały wnuczęta. Miałem chęć wydać trochę grosza, ale do wyboru było piwo i wuszt, więc pozostałem przy batoniku i wodzie.
Do domu pojechałem obok Stawu Janina, tą drogę znam już dobrze, zacząłem od wyprzedzenia chłopaka na mtb, a jak już wyprzedziłem, to głupio byłoby dać się wyprzedzić, więc darłem ostro. Dużo rowerzystów, ale widać, że typowi "letnio-niedzielni" już się pochowali, przy takiej pogodzie raczej sami zapaleńcy, którzy wiedzą którą stroną drogi powinno się jechać. Przez Ochojec i Piotrowice śmignąłem jak błyskawica, na skrzyżowaniu skręciłem w lewo na Podlesie. Zjeżdżając z górki na ul.Armii Krajowej dogoniłem kolarza na szosówce, który dopiero co włączył się do ruchu, nie chciałem wlec się za nim, więc wyprzedziłem... a skoro już wyprzedziłem, to wstyd byłoby dać się wyprzedzić. Więc darłem jak głupi, zrobiło się trochę ruchliwie więc nie było czasu śledzić licznika, w lusterku widziałem, że koleś się do mnie przykleił, mieliśmy gdzieś 35-40 km/h. Na szczęście skręcił w lewo na Zaopusta, bo myśl o ściganiu się z szosówką pod Kopalnię Barbara mnie nie nęciła. Czas podjazdu wg mojego mini-uphilunia - 7:07, na szosówce udało mi się raz zrobić w 6:50, w tym że dziś miałem już trochę w nogach. Czyli - nieźle jak na mnie.


Błoto i kałuże no i oczywiście brak błotników :)


Szwabskie klimaty


Mój czyścioszek

II Zabrzańska Rowerowa Masa Krytyczna

Piątek, 10 września 2010 · Komentarze(15)
Kategoria po cimoku, gps
Wczoraj dowiedziałem się od Sąsiada o II Zabrzańskiej Rowerowej Masie Krytycznej. Trochę guglania, bikeroutetoaster do sprawdzenia ile czasu zajmie dojazd na Plac Wolności w Zabrzu i nieśmiała myśl - może dam radę?
Dziś wyrwałem się z pracy godzinkę wcześniej, około 17 wyjeżdżałem z Mikołowa. Na start miałem nieco ponad 20 km, do tego znałem tylko połowę trasy. Objedzony michą makaronu z grzybami miałem jednak niezłe tempo, mimo drobnego błądzenia w Rudzie Śląskiej do celu dotarłem z avg bliskim 27km/h, a ponad połowa drogi to leśne ścieżki a pod koniec zatłoczona ul. 1 Maja.
Już w Zabrzu nie wiedziałem gdzie mam jechać, stojąc na światłach zapytałem rowerzystę z dzieciakiem w foteliku gdzie na Masę Krytyczną, odkrzyknął - jedź za nami. Na miejscu Sąsiad i większość ekipy Huragana, chwila na pstrykanie fotek, rozdawanie ulotek itd i startujemy. Organizator uprzedza - mamy uważać na Policję, mogą chcieć wlepiać mandaty, dojeżdżając do czerwonych świateł mamy się zatrzymywać, ale jeżeli Masa wjedzie już na skrzyżowanie, to nawet kiedy światła zmienią się na czerwone - mamy jechać. No i jedziemy, tempo ślimacze, ok 10km/h, na szczęście huraganowe chłopaki mają tyle fascynujących opowieści, że czas się nie dłuży. Gdzieś po drodze mija nas djk71, niestety w blachosmrodzie, nie każdemu było dane wyrwać się z pracy :(. Jedziemy sobie powolutku, Policja jednak stanęła na wysokości zadania, blokują dla nas skrzyżowania i pilnują ruchu. Przechodnie robią nam fotki, jest jak na paradzie. Dojeżdżamy na metę - pl. Wolności, gdzie zastajemy bufet - przepyszne banany.
Huraganowcy są w większości z Zabrza, ale nasze drogi się częściowo pokrywają, ruszamy zatem silną ekipą przez ul. 1 Maja. Chłopaki z Huragana - to może być dla czytelników mylące, myślę że dla wielu z nich mógłbym być synem, a dla części - wnukiem... a zasuwają tak, że trzeba ostro kręcić, żeby nie zostać w tyle. Po drodze koledzy wykruszają się, aż zostajemy sami z Sąsiadem, do domu wracamy przez Makoszowy, Przyszowice, kawałek dalej w stronę Chudowa oglądamy zalaną drogę do gospodarstwa i pędzimy dalej, pod zamek. Tam krótka sesja zdjęciowa i przez Chudów, Paniowy, Rusinów i Retę do domu. Pod koniec zaczęło lekko mżyć, na szczęście prawdziwy deszcz nas nie złapał.
To była moja pierwsza Masa Krytyczna, bardzo fajne doświadczenie, z pewnością będę chciał się wybrać na kolejne, myślę też o Katowickiej i Tyskiej Masie.
Jazda w grupie to coś do czego nie jestem przyzwyczajony. Dzięki za huraganowe zaproszenie na niedzielne kręcenie, może uda się następnym razem? Chociaż mam wątpliwości, czy nie jestem czasem za młody, za słaby na takie wycieczki.
Tutaj po raz kolejny pojawia się moja wątpliwość. Normalnie napisałbym, że jeżdżę jak baba, albo jak dziadek. No tylko, że nie jeżdżę jak baba, choć bym chciał (i nie mówię to o Maji), no i jak widzę, nie jeżdżę jak dziadek, choć jak będę dużo ćwiczył, to może za te 20-30 lat nabiorę kondycji...
Dzięki Sąsiedzie za super wyjazd, jednak - w kupie raźniej :)


Huraganowe Chłopaki przed


I po

Po metry

Wtorek, 7 września 2010 · Komentarze(9)
Kategoria gps, po cimoku
Dziś jak zwykle nieoczekiwanie na rower wsiadłem o 18.40, przed wyjazdem szybki rzut oka na mapę Powiatu Mikołowskiego i decyzja - przejadę się pieszym niebieskim "Szlakiem Obrońców Polskiej Granicy". Ponieważ z braku czasu wycieczka miała być krótka, postanowiłem też poszukać podjazdów. Zacząłem od ul. Rybickiego na przeciwko starego basenu, za bajtla ta górka pozostawała poza zasięgiem, teraz - jest może i stroma, zwłaszcza pod koniec, ale króciutka :). Potem Starą Drogą do Łazisk Dolnych, pod pomnik, do Średnich i obok Stawu Barcz do Zawiści. W lesie całkiem ciemno, podjazd na górę Św. Wawrzyńca trochę straszny, bocialarka dobrze świeci do przodu, ale na boki już gorzej, ciężko się wypatrywało oznaczeń niebieskiego szlaku. Z góry zjechałem ul. Myśliwską do Bujakowa, a stamtąd na oświetlony na różowo Zamek w Chudowie. Popstrykałem parę fotek, zjadłem batonika i wróciłem do Bujakowa, bo chcąc sobie popodjeżdżać musiałem zdobyć Sośnią Górę. Jakoś mam wrażenie że po ciemku lepiej mi się zdobywa górki, nie myślę o tym, że jeszcze daleko, bo i tak nie widzę, więc - pedałuję i już. Powrót klasycznie ul. Łączną i Retą Śmiłowicką, górkę na ul. Konopnickiej zrobiłem z prędkością powyżej 20km/h.
Problemem jest temperatura, wycieczkę kończyłem mając na sobie termiczną koszulkę z długim rękawem, na to rowerowa też z długim, na to wiatrówka oczojebna a na to bezrękawnik z Lidla, 100% folia :). No i na podjazdach za ciepło, a na zjazdach wieje, a temperatura 10 stopni. Co to będzie w grudniu?


Różowy??


No i wyszło mi tylko 344m podjazdów :(, kadencja 79

Na Górę Klimont przez Wzgórze Wandy

Sobota, 4 września 2010 · Komentarze(0)
Kategoria gps
Dziś po południu planowaliśmy wybrać się na XI Rekreacyjny Rajd Rowerowy w Katowicach. Prognoza pogody jednak nieubłaganie ostrzegała przed popołudniowymi deszczami, do tego 15 stopni i zakatarzona Julka w foteliku. Więc zamiast wspólnego rodzinnego wypadu pozostała mi samotna przejażdżka. Myślałem co prawda o Rajdzie Obrońcami Granic Śląska, ale nigdzie nie znalazłem jakiegoś planu.
Jako cel wycieczki wybrałem sobie Górę Klimont w Lędzinach, parę lat temu Terrago złożył mi ofertę wspólnej z johanbikerem wyprawy, wtedy bałem się o kondycję i ostatecznie nie pojechałem. W tym roku czuję się rozjeżdżony, więc postanowiłem nieco urozmaicić trasę.
Przez Podlesie popędziłem do Kostuchny, by tam z ulicy Szarych Szeregów wjechać na szlak rowerowy, którym ostatecznie dojechałem do Stawu Janina, ten fragment trasy znam z poprzednich wypadów. Następnie wjechałem na Trasę Rowerową nr 101 (czarną), którą pojechałem do Murcek. Oznaczenia dobre, ale niestety przejazd przez Kołodzieja i Bielską nie, więc osoby, które nie wiedzą gdzie szlak prowadzi mogą mieć problemy. Ja wspomagany TrekBuddym oraz papierowymi mapami trasę znalazłem po to, by po chwili z rozmysłem z niej zjechać, a może raczej wjechać na Wzgórze Wandy. Mini podjazd, na szczycie wysoka wieża (ponoć "leśnika"), zarośnięte lasami więc widoków brak. Ze wzgórza zjechałem w kierunku Siągarni całkiem niezłym leśnym zjazdem, miejscami błotniście i ślisko.
O kolejnym etapie wycieczki, Siągarni, poczytałem sobie wcześniej, m.in. tutaj. Być może to kwestia nastawienia, ale rzeczywiście miejsce mroczne, wysokie stare drzewa, za płotami duże, straszliwie ujadające wyliniałe owczarki, nieco dalej kilka kóz. Dziko, mroczno, pojechałem dalej by po chwili wrócić na trasę 101, którą dojechałem do kolejnego punktu - Hamerli. Tutaj, mimo, że też głęboki las, jakoś znacznie przyjemniej, przyjaźniej. Początkowo planowałem zrobić pętelkę i wjechać sobie na Kamienną Górę, ale że wyjeżdżałem znacznie później niż planowałem zostawiłem sobie to na kiedy indziej.
Ciągle 101 dotarłem do Lędzin gdzie cyknełem sobie autoportret, zmieniłem trasę na rowerowy szlak czerwony i pojechałem na Górę Klimont. Podjazd mini, na szczycie piękny Kościół św. Klemensa. Mimo kiepskiej pogody, pochmurno i ogólnie słaba widoczność, jestem pod wielkim wrażeniem widoków. W przyszłości koniecznie będę musiał przyjechać z lornetką albo lunetą, przy dobrej widoczności można ponoć zobaczyć nawet Stację na Łomnicy w Tatrach.
Czerwonym szlakiem rowerowym pojechałem dalej do Bierunia, tam ul. Oświęcimską wzdłuż zakładów Fiata - imponujące wrażenie, całkiem spora ta fabryka. W Tychach wjechałem na szlak rowerowy, który terenami przemysłowymi zaprowadził mnie na Sikorskiego, a dalej do al. Bielskiej. Drogi rowerowe w Tychach są, i to jest duży plus, niestety często są to "zabytki po PRL'u", dla mnie najbardziej uciążliwe było ciągłe wjeżdżania na krawężniki, może i niskie, ale jednak. No i sam przejazd przez miasto zajmuje sporo czasu, co chwila światła, albo ronda, albo piesi...
Od Żwakowa standardowo, przy Jeziorze Wicie zrobiłem postój na próby fotek do HDR. Nic z tego nie wyszło z dwóch powodów - zapomniałem statywu, i mimo, że fotki robione z ręki bracketingiem wyglądały ok, to w domu już nie, a po drugie, na jeziorze pływały łabędzie, i na zdjęciach wyglądają jak duchy. Muszę też znaleźć jakiś dobry, najlepiej darmowy, program do HDR.

Dzisiejszy wypad to również jazda próbna, testowałem nowy czujnik kadencji i kask. Czujnik działa, średnia kadencja 78, nie znam się na tym ale chyba trochę nisko, przy normalnej jeździe mam około 85, przy podjazdach dochodzę do 100. Kask też spoko, nie czułem że go mam :)


Wieża na Wzgórzu Wandy


Zbiornik wodny obok Hamerli


Żółte bryle, seksi pasek, obcisłe gatki...


Jezioro Wicie