Już po ciemku wypad w stronę Bujakowa, tam przedarłem się w kierunku Chudowa. Śląsk nocą jest piękny, na wsi czy w górach takiej iluminacji nie ma. Powrót DK44. Oszczędnie, próba wyższej kadencji.
Wolna sobota, bez żadnych obowiązków, planów, zobowiązań... kiedy taka ostatnia? Rok temu? Dwa lata? Więc, żeby nie marnować dnia pobudka o 6, wyjazd o 6.30. Zgodnie z bikeroutetoasterem planowana trasa miała mieć ok. 95km, więc żeby nie dokręcać w południe zacząłem od nadłożenia drogi - na Paprocany przez Wilkowyje i Wyry. Obok Jeziora Wicie miejsce postojowe - tędy chyba będą ciągnęły tłumy na Euro 2012, sądząc po ilości miejsc. Nad Paprocanami, przy Promnicach posiłek (sznita ze serkiem topionym) i dalej na Pszczynę. W zeszłym roku mostek nad rzeczką Korzyniec był w remoncie, w tym roku na szczęście obyło się bez ekscesów. W Pszczynie na Rynku pustki, szok, ale o 8.30 turystów brak, na szczęście lodziarnia była otwarta :) Z Pszczyny nad Jezioro Goczałkowickie trasę pamiętałem z ubiegłego roku, więc na zaporze znalazłem się szybko, tam dłuższy postój na fotki do panoramki. Sporo tam pań i panien pupy rolkami trenuje :). W międzyczasie przejechała kawalkada na zielono odzianych rowerzystów - Tyskie Gronie, jak później sprawdziłem jechali na zlot klubowy w Istebnej. Szatański plan - dogonić dziadków (bo średnia wieku myślę znacznie powyżej 50), popytać gdzie jadą, i pojechać dalej, niestety spalił na manewce, bo nie dałem rady ich dogonić :( Od zapory do Chybia lasem, spore odcinki płyt betonowych odbierały jednak radość z obcowania z przyrodą. W Strumieniu się zdziwiłem, do tej pory miejscowość tą "znałem" z jazdy wiślanką, wiec całkiem przyjemnego zabytkowego ryneczku nie znałem. Od Strumienia do Wisły Wielkiej w pobliżu jeziora, boczny wiatr znad wody - jak nad morzem. A od Wisły Wielkiej trasę już znałem, przez Mizerów i Kryry do Suszca. Praktycznie od Strumienia rozglądałem się za jakimś przyjemnym sklepikiem, niestety nic nie ma, na oparach dociągnąłem do PRL-owskiej knajpki przy rondku w Królówce. Czas się tam zatrzymał, chociaż chyba sztućce już nie są łańcuchami przytwierdzone do stołów. A komu by tam kawałek łańcucha przy łyżeczce przeszkadzał, przynajmniej aluminium tak w ręce nie parzy :) Tam też zaznałem chwili filozoficznej zadumy. Przy temperaturze powyżej 30 stopni gorąca herbata (w szklance i z aluminiową łyżeczką) mnie nie interesowała, a z pozostałych bezalkoholowych napojów była jeszcze kawa parzona po turecku (ta "klasycznie po turecku", co jej żaden Turek na oczy nie widział, a jakże w szklance, z aluminiową łyżeczką) oraz Karmi. Więc w kwestii napojów decyzja prosta, bałem się jednak zajrzeć do "menu". Zapytałem zatem o lody, dowiedziałem się, że oczywiście, są. Pytając dalej ustaliłem, że rożki, na patyku i w takim jakby kubku. Będąc już nielicho głodny wyczułem obietnicę w słowach "jakby kubku", to był dobry trop - kubek miał przyzwoitą objętość około 400ml. Na nieśmiałe pytanie "a łyżeczka" poinformowano mnie, że jest, w środku. Więc poszedłem na dwór, na jedną z wielu ław w przyjemnym ogrodzie, pod drzewem, w cieniu, i degustowałem Karmi i lody, przysłuchując się uczonej dyspucie trzech panów z roli żyjących, w chmielu gustujących. Jedną z pereł pozwolę sobie przytoczyć: - "szeeefowa, o coś sie szefowej dziwnie ta bluzka naciongła" - "a ty to mietek gupi jesteś, to sie nazywo tunika, tak sie tero nosi"
A potem to już obok Stawu Barcz i Łaziska do domciu, powrót o 12.30, więc sporo dnia dla moich dziołszek. I mimo sporego jak na mnie dystansu - pierwsza setka w tym roku (wiem, wiem, piździpączki itd) i silnego wiatru i upału w kość nie dostałem.
Wybrane fotki, reszta na Picasie, w przypadku panoramek na Picasie można je powiększyć.
Po prawie miesięcznej przerwie znowu w siodle. Nie żałuje, na urlop w góry zabrałem co prawda rower, ale nie miałem ochoty na niego wsiadać. Taki ze mnie piździpączek. Za to całkiem sporo sobie pochodziłem po Beskidzie Śląskim, z żonką i samotnie, ogólnie - wypas. M.in. pieszo przeszedłem fragmenty Enduro Trophy Brenna 2011 oraz Beskidy MTB Trophy, i nie mam pojęcia jak na takich trasach można jeździć na rowerze. Wracając z Baraniej Góry, na Zielonym Kopcu spotkałem rowerzystę na hardtailu, i pełen szacunku powiedziałem "wow", ale przyznał się, że pchał/niósł :) W tym sezonie zacząłem chodzić z kijami trekingowymi, i mega wypas, nie wiem jak mogłem wcześniej chodzić bez, kolejne odkrycie to camelbak w plecaku, można napierać bez zatrzymywania się :)
A dziś wyjazd z myślą o Chudowie, ale w Bujakowie jakiś remont drogi i przegapiłem skręt na Chudów, więc pojechałem przez Ornontowice do Orzesza i powrót przez górkę Św. Wawrzyńca i łaziskie górki. O 21 już ciemno :(