Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:167.99 km (w terenie 31.00 km; 18.45%)
Czas w ruchu:07:18
Średnia prędkość:23.01 km/h
Maksymalna prędkość:54.50 km/h
Suma podjazdów:942 m
Maks. tętno maksymalne:195 (101 %)
Maks. tętno średnie:154 (80 %)
Suma kalorii:5254 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:56.00 km i 2h 26m
Więcej statystyk

Nocny Chudów

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria po cimoku
Już po ciemku wypad w stronę Bujakowa, tam przedarłem się w kierunku Chudowa. Śląsk nocą jest piękny, na wsi czy w górach takiej iluminacji nie ma. Powrót DK44. Oszczędnie, próba wyższej kadencji.





Goczałkowice

Sobota, 27 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria gps
Wolna sobota, bez żadnych obowiązków, planów, zobowiązań... kiedy taka ostatnia? Rok temu? Dwa lata?
Więc, żeby nie marnować dnia pobudka o 6, wyjazd o 6.30. Zgodnie z bikeroutetoasterem planowana trasa miała mieć ok. 95km, więc żeby nie dokręcać w południe zacząłem od nadłożenia drogi - na Paprocany przez Wilkowyje i Wyry. Obok Jeziora Wicie miejsce postojowe - tędy chyba będą ciągnęły tłumy na Euro 2012, sądząc po ilości miejsc.
Nad Paprocanami, przy Promnicach posiłek (sznita ze serkiem topionym) i dalej na Pszczynę. W zeszłym roku mostek nad rzeczką Korzyniec był w remoncie, w tym roku na szczęście obyło się bez ekscesów. W Pszczynie na Rynku pustki, szok, ale o 8.30 turystów brak, na szczęście lodziarnia była otwarta :)
Z Pszczyny nad Jezioro Goczałkowickie trasę pamiętałem z ubiegłego roku, więc na zaporze znalazłem się szybko, tam dłuższy postój na fotki do panoramki. Sporo tam pań i panien pupy rolkami trenuje :). W międzyczasie przejechała kawalkada na zielono odzianych rowerzystów - Tyskie Gronie, jak później sprawdziłem jechali na zlot klubowy w Istebnej. Szatański plan - dogonić dziadków (bo średnia wieku myślę znacznie powyżej 50), popytać gdzie jadą, i pojechać dalej, niestety spalił na manewce, bo nie dałem rady ich dogonić :(
Od zapory do Chybia lasem, spore odcinki płyt betonowych odbierały jednak radość z obcowania z przyrodą. W Strumieniu się zdziwiłem, do tej pory miejscowość tą "znałem" z jazdy wiślanką, wiec całkiem przyjemnego zabytkowego ryneczku nie znałem. Od Strumienia do Wisły Wielkiej w pobliżu jeziora, boczny wiatr znad wody - jak nad morzem. A od Wisły Wielkiej trasę już znałem, przez Mizerów i Kryry do Suszca.
Praktycznie od Strumienia rozglądałem się za jakimś przyjemnym sklepikiem, niestety nic nie ma, na oparach dociągnąłem do PRL-owskiej knajpki przy rondku w Królówce. Czas się tam zatrzymał, chociaż chyba sztućce już nie są łańcuchami przytwierdzone do stołów. A komu by tam kawałek łańcucha przy łyżeczce przeszkadzał, przynajmniej aluminium tak w ręce nie parzy :)
Tam też zaznałem chwili filozoficznej zadumy. Przy temperaturze powyżej 30 stopni gorąca herbata (w szklance i z aluminiową łyżeczką) mnie nie interesowała, a z pozostałych bezalkoholowych napojów była jeszcze kawa parzona po turecku (ta "klasycznie po turecku", co jej żaden Turek na oczy nie widział, a jakże w szklance, z aluminiową łyżeczką) oraz Karmi. Więc w kwestii napojów decyzja prosta, bałem się jednak zajrzeć do "menu". Zapytałem zatem o lody, dowiedziałem się, że oczywiście, są. Pytając dalej ustaliłem, że rożki, na patyku i w takim jakby kubku. Będąc już nielicho głodny wyczułem obietnicę w słowach "jakby kubku", to był dobry trop - kubek miał przyzwoitą objętość około 400ml. Na nieśmiałe pytanie "a łyżeczka" poinformowano mnie, że jest, w środku. Więc poszedłem na dwór, na jedną z wielu ław w przyjemnym ogrodzie, pod drzewem, w cieniu, i degustowałem Karmi i lody, przysłuchując się uczonej dyspucie trzech panów z roli żyjących, w chmielu gustujących. Jedną z pereł pozwolę sobie przytoczyć:
- "szeeefowa, o coś sie szefowej dziwnie ta bluzka naciongła"
- "a ty to mietek gupi jesteś, to sie nazywo tunika, tak sie tero nosi"

A potem to już obok Stawu Barcz i Łaziska do domciu, powrót o 12.30, więc sporo dnia dla moich dziołszek. I mimo sporego jak na mnie dystansu - pierwsza setka w tym roku (wiem, wiem, piździpączki itd) i silnego wiatru i upału w kość nie dostałem.

Wybrane fotki, reszta na Picasie, w przypadku panoramek na Picasie można je powiększyć.


Wicie o świcie


Miejsce postojowe przy Jeziorze Wicie


Ptasie getto


Paprocany


Rok temu miałem tu problem


Kozy wyglądają zawsze tak szatańsko


Pszczyna = pałac


Lub Rynek :)


Jezioro Goczałkowickie


I do tego ten szum, i mewy...


Bez szans na dogonienie, za młody jestem


Cytat: "na *uj mi las"


Most nad Stumieniem?


I Rynek tamże


Bryza w twarz


Szkoda, że gór nie było zbytnio widać


Mizerów, jak widać


Wielkie lody, mini-mikro łyżeczka


Ciekawe jaki ma przebieg


Elektrownia Łaziska nad Stawem Barcz



Ornontowice (OMC Chudów)

Wtorek, 23 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria po cimoku
Po prawie miesięcznej przerwie znowu w siodle. Nie żałuje, na urlop w góry zabrałem co prawda rower, ale nie miałem ochoty na niego wsiadać. Taki ze mnie piździpączek. Za to całkiem sporo sobie pochodziłem po Beskidzie Śląskim, z żonką i samotnie, ogólnie - wypas. M.in. pieszo przeszedłem fragmenty Enduro Trophy Brenna 2011 oraz Beskidy MTB Trophy, i nie mam pojęcia jak na takich trasach można jeździć na rowerze. Wracając z Baraniej Góry, na Zielonym Kopcu spotkałem rowerzystę na hardtailu, i pełen szacunku powiedziałem "wow", ale przyznał się, że pchał/niósł :)
W tym sezonie zacząłem chodzić z kijami trekingowymi, i mega wypas, nie wiem jak mogłem wcześniej chodzić bez, kolejne odkrycie to camelbak w plecaku, można napierać bez zatrzymywania się :)

A dziś wyjazd z myślą o Chudowie, ale w Bujakowie jakiś remont drogi i przegapiłem skręt na Chudów, więc pojechałem przez Ornontowice do Orzesza i powrót przez górkę Św. Wawrzyńca i łaziskie górki. O 21 już ciemno :(


Bizon żerujący o zmierzchu