Wykorzystując dobrą jak na mnie formę i sen córeczki wybrałem się na Zamek w Chudowie. Trasa podobn jak onegdaj z Terrago44, na Zamku Karmi, powrót przez Mokre i Śmiłowice. Coś mi w rowerze zaczyna stukać, siodełko mnie wnerwia, czas podłubać przy rowerze.
Ostatni rowerowy dzień na "wsi" postanowiłem poświęcić wypadowi nad Wartę. Najpierw rano rodzinnie samochodem się popluskać, potem odwieźć moje dziewczyny do Dziadków i na rower, nad Wartę. Przez Szynkielów do Konopnicy, tam dwa szlaki rowerowe - zielony (EWI) i żółty, pojechałem żółtym w kierunku Rychłocic. Dalej skrótem (piach) do Niechmirowa, w tym miejscu kolejna gleba, znowu w trakcie przerwy, tym razem ze świadkami - dwóch skuterzystów musiało mieć niezły ubaw widząc kolesia co nagle do piachu fiknął... Z Niechmirowa na Kamionkę, tam lody i cola, i przez Stolec do Dziadków. Tym to sposobem wypad "na wieś" a przynajmniej jego rowerowa część się zakończyła. Mimo krótkich dystansów brak kondycji powoduje, że jestem zdrowo padnięty, i jestem pełen podziwu i szacunku dla starszych kolegów rowerzystów za ich nieprawdopodobne dla mnie dystanse (np. - 303 km )
Kolejne podejście do żółtego szlaku, tym razem postanowiłem tropić jego "drugi koniec". Pognałem w kierunku Potoku, wjechałem na żółty. Porozglądałem się, i na podstawie kształtu znaku wydedukowałem, że najpewniej kolejny znak znajdę z 6 km dalej w kierunku Grójca. Tak też się stało, na ulicy Cegielnianej (gdzieś tam ponoć jest cegielnia) odnalazłem go na nowo, by jadąc dalej lasami co chwila go gubić i odnajdywać. W miejscowości Robaszew oczywiście trasa rowerowa zaginęła, być może zjedzona przez stado dzikich kundli które zaczęły na mój widok ślinić się wymownie. Nie zwlekając pognałem główną drogą (żwirową oczywiście) która zaprowadziła mnie na Starce. Szlak się nie odnalazł, posiłkując się nieocenioną mapą popedaliłem w strone Godynic, gdzie znaleźć można ciekawy Kościółek, oczywiście zarówno zamknięty jak i w żaden sposób nie opisany jakąś tabliczką czy "cuś". Dalej pięknie w dół w stronę Lipiczy, gdzie przy Lesiakach znowu się pojawił żółty rowerowy :), jednak nie miałem już do niego siły i pognałem na Wandalin. Końcówka trasy prowadziła mnie przez piaszczystą dwupasmówkę w Emilianowie, potem lasami do Złoczewa.
Żółty szlak...
...a na nim charakterystyczne dla ziemi sieradzkiej przydrożne Krzyże.
Kuzyn Tobiasz opowiedział mi o Nowej Wsi, gdzie jest pięknie jest woda i szlaki rowerowe, nie oparłem się tej opowieści... Unikając jak ognia głównych dróg (w tym przypadku sieradzkiej) pojechałem równoległą ścieżyną do miejscowości Potok. Po drodze napatoczyłem się na żółty szlak rowerowy, który jednak odbijał w prawo co było mi nie po drodze. Popędziłem prosto, przeskoczyłem przez sieradzką do Nowej Wsi i dalej prosto w kierunku wioseczki Gozdy. Jechałem zgodnie z moją elektroniczną mapą, która jednak okazała się lepsza niż rzeczywistość. Z niedowierzaniem stojąc z komórką w ręku i przyglądając się polnej drodze pełnej piachu zaliczyłem glebę :) Dalej zgodnie z mapą, tzn po łące wzdłuż pól "pognałem" w kierunku Potoku, gdzie postanowiłem zbadać wcześniej wspomniany żółty szlak. Droga świetna, leśna w dobrym stanie, las mieszany, chłodno, cudnie. Niestety ekipa znakarzy chyba się leniła, albo lubi stawiać przed rowerzystami wyzwania bo po paru kilometrach mimo kilku rozwidleń znak trasy rowerowej się nie pojawił, a droga zaczęła zmierzać w zupełnie niezamierzonym kierunku. Zawróciwszy popędziłem przez Szklaną Hutę do Złoczewa, gdzie na drzewie czekały na mnie pyszne soczyste brzoskwinie.
Czy każdy na powyższym obrazku dostrzega skrzyżowanie czterech "dróg"?
Tutaj przykład "drogi wzdłuż pola"
Jeden z nielicznych znaków żółtej trasy rowerowej.
Jak się po powrocie okazało, Tobiasz mówił o Małej Wsi...
Babcia na skutek naszej wizyty zaniemogła (ach te gruszki) wobec czego poczułem się w obowiązku dowieźć jej leki. Jako środek transportu wybrałem rower :) Wynalazłem na mapie drogę przez Łeszczyn, jak się okazało równie wyboistą jak poprzednie, przy okazji zajechałem do Stolca sprawdzić ogłoszenia parafialne dla Babci. W drodze powrotnej postanowiłem nieco nadłożyć drogi i pojechałem mocno okrężną trasą przez Kamionkę i Gronówek.
W ramach porannej przejażdżki z Julią wybraliśmy się do "centrum" Browarka, podjazd z dołu wydaje się znacznie łagodniejszy. U góry Julka zasnęła, wracać najkrótszą drogą nie mogłem - zbyt wyboiście i stromo, więc pętelka do Białej Błotnej. Julka po powrocie do domu się obudziła. Około 13 dogrywka, tym razem krócej i więcej po lesie z nadzieją na uśpienie córuchny. Niestety bez powodzenia...
Zabawianie Julonka Po zbyt krótkiej drzemeczce Julonka zabrałem Ją żeby odciążyć nieco żoneczkę. Było fajnie, po drodze kwękanie na skutek wybojów ukoiłem łykiem wody z bidona (jeteśmy jak sportowcy, co nie Julia) i "petitkiem". A chwilę później na skutek słoneczka, wiaterku, świerszczy, szumu opon, łagodnego bujanie się fotelika Julka zasnęła :)
Po południu z żonką i Julką pojechaliśmy nad Dużą Wodę pobawić się w piachu, niestety przekonanie Julonka, że już koniec piaskownicy nie jest proste...