19 czerwca 2012 roku. Środek lata, a ja pierwszy raz na rowerze. Wstyd. Na swoje (nędzne) usprawiedliwienie - sporo biegam, na horyzoncie pierwszy w życiu półmaraton. Bieganie fajne, ale rower jednak daje większe poczucie wolności i przestrzeni...
Wolna sobota, bez żadnych obowiązków, planów, zobowiązań... kiedy taka ostatnia? Rok temu? Dwa lata? Więc, żeby nie marnować dnia pobudka o 6, wyjazd o 6.30. Zgodnie z bikeroutetoasterem planowana trasa miała mieć ok. 95km, więc żeby nie dokręcać w południe zacząłem od nadłożenia drogi - na Paprocany przez Wilkowyje i Wyry. Obok Jeziora Wicie miejsce postojowe - tędy chyba będą ciągnęły tłumy na Euro 2012, sądząc po ilości miejsc. Nad Paprocanami, przy Promnicach posiłek (sznita ze serkiem topionym) i dalej na Pszczynę. W zeszłym roku mostek nad rzeczką Korzyniec był w remoncie, w tym roku na szczęście obyło się bez ekscesów. W Pszczynie na Rynku pustki, szok, ale o 8.30 turystów brak, na szczęście lodziarnia była otwarta :) Z Pszczyny nad Jezioro Goczałkowickie trasę pamiętałem z ubiegłego roku, więc na zaporze znalazłem się szybko, tam dłuższy postój na fotki do panoramki. Sporo tam pań i panien pupy rolkami trenuje :). W międzyczasie przejechała kawalkada na zielono odzianych rowerzystów - Tyskie Gronie, jak później sprawdziłem jechali na zlot klubowy w Istebnej. Szatański plan - dogonić dziadków (bo średnia wieku myślę znacznie powyżej 50), popytać gdzie jadą, i pojechać dalej, niestety spalił na manewce, bo nie dałem rady ich dogonić :( Od zapory do Chybia lasem, spore odcinki płyt betonowych odbierały jednak radość z obcowania z przyrodą. W Strumieniu się zdziwiłem, do tej pory miejscowość tą "znałem" z jazdy wiślanką, wiec całkiem przyjemnego zabytkowego ryneczku nie znałem. Od Strumienia do Wisły Wielkiej w pobliżu jeziora, boczny wiatr znad wody - jak nad morzem. A od Wisły Wielkiej trasę już znałem, przez Mizerów i Kryry do Suszca. Praktycznie od Strumienia rozglądałem się za jakimś przyjemnym sklepikiem, niestety nic nie ma, na oparach dociągnąłem do PRL-owskiej knajpki przy rondku w Królówce. Czas się tam zatrzymał, chociaż chyba sztućce już nie są łańcuchami przytwierdzone do stołów. A komu by tam kawałek łańcucha przy łyżeczce przeszkadzał, przynajmniej aluminium tak w ręce nie parzy :) Tam też zaznałem chwili filozoficznej zadumy. Przy temperaturze powyżej 30 stopni gorąca herbata (w szklance i z aluminiową łyżeczką) mnie nie interesowała, a z pozostałych bezalkoholowych napojów była jeszcze kawa parzona po turecku (ta "klasycznie po turecku", co jej żaden Turek na oczy nie widział, a jakże w szklance, z aluminiową łyżeczką) oraz Karmi. Więc w kwestii napojów decyzja prosta, bałem się jednak zajrzeć do "menu". Zapytałem zatem o lody, dowiedziałem się, że oczywiście, są. Pytając dalej ustaliłem, że rożki, na patyku i w takim jakby kubku. Będąc już nielicho głodny wyczułem obietnicę w słowach "jakby kubku", to był dobry trop - kubek miał przyzwoitą objętość około 400ml. Na nieśmiałe pytanie "a łyżeczka" poinformowano mnie, że jest, w środku. Więc poszedłem na dwór, na jedną z wielu ław w przyjemnym ogrodzie, pod drzewem, w cieniu, i degustowałem Karmi i lody, przysłuchując się uczonej dyspucie trzech panów z roli żyjących, w chmielu gustujących. Jedną z pereł pozwolę sobie przytoczyć: - "szeeefowa, o coś sie szefowej dziwnie ta bluzka naciongła" - "a ty to mietek gupi jesteś, to sie nazywo tunika, tak sie tero nosi"
A potem to już obok Stawu Barcz i Łaziska do domciu, powrót o 12.30, więc sporo dnia dla moich dziołszek. I mimo sporego jak na mnie dystansu - pierwsza setka w tym roku (wiem, wiem, piździpączki itd) i silnego wiatru i upału w kość nie dostałem.
Wybrane fotki, reszta na Picasie, w przypadku panoramek na Picasie można je powiększyć.
Środek lata a tu 2 tygodni przerwy w pedałowaniu. Nie jest jednak źle, bo od 2 m-cy codziennie sport - bieganie, kijki lub rower. Co się przekłada na pedałowanie - nóżka podaje, np. "serpentyna" w Mokrym na stojaka bez zawału - kiedyś nie do pomyślenia. Ostatnio pogoda nie rozpieszcza, a zdecydowanie wolę moknąć biegnąc lub idąc niż jadąc na rowerze, kiedy robi się ślisko, zimno i nic nie widać. Dziś jednak wieczór piękny, więc w końcu rower :). Standard - lasami do Borowej Wsi, dalej Chudów oblężony przez rowerzystów i powrót przez Bujaków i jego górki.
Foteczki:
Szpieg czaił się za blokami, myślał że go nie zauważę!
Klasyczne podejście od strony słońca, tfu, księżyca, godziny spędzone w Red Baron nie poszły jednak na marne :)
Na zdjęciu nie widać jak bardzo ta kulka była czerwona
Na szosie wyskoczyłem do Bracika, obadać jego nowy nabytek. Kurde, niemce to jednak potrafią. Moja szosa jest cięższa :( Wracając, znowu szosą, zaliczyłem "stłuczkę", wlokłem się przez miasto w korku, z 4km/h, zdekoncentrowałem się nieco ujrzawszy Carrerę Turbo, a Fiat Siena czy co to tam było nagle się zatrzymało. Ci którzy mają doświadczenie z (zabytkowymi) szosówkami wiedzą, że trzymanie hamulców wymaga pozycji "niskiej", kółko przednie oparło się o zderzak, a moja klata elegancko i wygodnie spoczęła była na bagażniku owego sedana. A ja zerkałem sobie przez tylną szybkę co tam u pana kierowcy słychać, ale że dziadek wyglądał na zawałowca, to pomachałem, przeprosiłem i uciekłem z miejsca zdarzenia.
Plusem Garmina jest możliwość szybkiego przełożenia na inny rower :)
Na Ramżę, dziś jakoś ciężko. W Jaśkowicach szok - nastawiali drogowskazów rowerowych, do weryfikacji, bo mam wrażenie że kierują gdzie popadnie. W kilku miejscach znalazłem np. rowerowskaz "kierunek Katowice, szlak zielony", ale jakoś każdy w inną stronę usatwiony. W Bujakowie przekąsiłem batonika zbożowego, ale chyba za późno... Ciekawe, bo w Bujakowie, na ul. Myśliwskiej stoją żółte słupki od rowerowskazów, czyżby same tabliczki już zostały spieniężone na przelew?
Zawiść, Zadrość, Zawada
Co 5 metrów takie żółte rury, można by z tego sobie zrobić kanalizację albo co
Godzinka na dotlenienie mózgu, postanowiłem zbadać ul. Sosnową. Pięknie, słonecznie, dosyć pofałdowany teren, po deszczu będzie masakrycznie. Ustawiłem sobie alarm na kadencję poniżej 80, mam też ustawiony na przekroczenie strefy 80%, więc pipał i pipał...
Szybki wypad do Katowic, pogoda cudna, wiosna w pełni. (nie)stety z uroków korzystać mogą wszyscy, i korzystają, dojazd na Ligotę Akademiki jak na deptaku, większość niestety jeździ "ławą" a na dzwonek reaguje zabawnie i często zaskakująco (łącznie z próbami opuszczenia pojazdu zwanego rowerem w trybie natychmiastowym). Park Kościuszki pełny, ale po to jest, masę komunistów na swoich nowych rowerach, bardzo przyjemnie. Na 3 stawach jakaś masakra, przy samym lotnisku auta poparkowane wszędzie, tłumy, co chwilę do lądowania podchodził mały jednosilnikowy dolnopłat. Na szczęście asfaltowy deptak jest niedostępny dla samochodów. Przyznać muszę uczciwie, że bardzo przyjemnie się nim jedzie, polecam każdemu, bo podzielony jest na 3 pasy, z czego centralny przeznaczony jest dla rowerzystów a boczne dla rolkarzy. Na rolkach jeździ się przeróżnie, ale spotkałem wielu "pro" których niełatwo było wyprzedzić. Dodatkowo, i to popieram baaardzo, ponoć ten sport dobrze robi na pupy, więc tychże jędrnych damskich naoglądałem się na zapas :) Powrót przez Brynów, Piotrowice ścieżkami rowerowymi, dalej przez Podlesie, "BarbaraUphill" zrobiony z czasem 6:46.
Matur czas
Wieża Spadochronowa
"Deptak" na 3 stawach
Nad głową ciągle latały samoloty
W sobotę jakaś impreza, szkoda że nie miałem czasu
Kto by pomyślał, że nawet biedronki 1 maja nie robią. Więc 2 maja z rana popędziłem po bułki. Zimno, ok. 10 stopni, ale piękne słoneczko, więc i sporo fotek. Już wiem dlaczego fajnie mieć tarcze - pierwsze 200 metrów w błocie i mokrej trawie, potem 1km zjazdu, klocki zmarły, oczywiście zapas mam, w Mikołowie :) W "centrum" Brennej szok - najpierw myślałem że to dym, a to mgła, słońca brak, zimno i pusto. Są tacy, którzy odejmują gramy, ja przed jazdą pod górkę dołożyłem sobie 2 litry maślanki i 16 bułek i ruszyłem w poszukiwaniu słońca. Plecak mam zdecydowanie nierowerowy, więc od rzeczki wyłącznie pchanie.
Majówka w Brennej, rano piesza wycieczka do Grabowej Chaty. Julka, lat prawie 3, zrobiła na własnych małych nóżkach 7km :), jestem z niej bardzo dumny.
Po południu przejażdżka rowerowa. Pogoda bardzo niepewna więc zdecydowałem się na powtórkę z zeszłego roku. Po zmianie oponek odcinek "górski" znacznie lepiej, chociaż oczywiście jako lamer nie obniżyłem sobie siodełka (btw, u CzarnejMamby odkryłem istnienie "joplinów", ciekawy patent, można by nieźle na "wiosce" przyszpanować). Odcinki kamieniste oczywiście z buta, może kiedyś nabiorę odwagi... Do Górek ostro, garmina ustawiłem tak, że po każdym 1km wyświetla mi czas, kiedy nie przeszkadzali piesi i inne auta to udawało się poniżej 2 minut, mimo boczno-czołowego wiatru. Nad Wisłą masakrycznie dużo jakiś muszek. Jako że pierwszą połowę trasy miałem pod wiatr, liczyłem na to, że powrót, mimo że pod górkę, będzie fajny. Nie doceniłem jednak górskiej pogody, wiatr zmienił kierunek i więc pod górkę jechałem z ostrym boczno-czołowym. Znowu. Wiem, wiem, u Lemurizy wyczytałem, że wiatr przyjacielem kolarza... W Centrum postój na włoskiego i mozolne wspinanie się na górę, od rzeczki sporo pchania. Tak to piękna średnia poszła w las...
Wcześnie, tj. przed 17 udaje się wyskoczyć na rower. Trochę miałem obawy, bo w trakcie obiadu grzmiało i wiało, ale na szczęście pogoda dopisała. Co prawda przez chwilę padał wiosenny kapuśniaczek (akurat kiedy się zgubiłem gdzieś przy KWK Wujek), ale nie popsuł mi humoru. Dwa razy byłem dziś na Przystani, za drugim razem spotkałem Huraganowych chłopaków omawiających plany na weekend majowy. Eh, jak "dorosnę" to też tak chcę :)
W Dolinie Jamny trwa wycinka drzew, wygląda to nieco strasznie...
Na hałdzie w Dolinie Jamny (nie znam nazwy) coś się dzieje, wielkie dziury z wodą, jakieś ustrojstwo, księżycowy krajobraz. Co ciekawe zdjęcia satelitarne na mapach google i zumi są nieaktualne - wedle nich nic tam nie ma.