Jezioro Goczałkowickie
Mając więcej czasu niż zwykle postanowiłem wybrać się do Pszczyny. Standardowo przez Wyry i Żwaków pod Pałacyk w Promnicach, stamtąd znam fajną drogę - czerwony szlak pieszy przez Lasy Kobiórskie. Niestety, trochę się pozmieniało od kiedy byłem tu ostatni raz. Po pierwsze, nie można już przejść przez Beskidzką, na środku jest barierka. Nie jest to jednak coś, co mogłoby mnie pokonać, przeniosłem rower górą. Większy problem niestety trafił się kawałek dalej. Most na drodze którą planowałem jechać w kierunku Pszczyny jest w remoncie. Na oko nie wygląda, żeby ostro tam pracowano, tak czy siak, z rowerem nie odważyłem się tamtędy przejść. Musiałem zawrócić do Beskidziej, i wzdłuż niej, po nasypie, mając po prawej barierki a po lewej stromiznę i pokrzywy, wlec rower. Masakra. Kiedy udało mi się dotrzeć na poprzeczną drogę okazało się, że tamtędy właśnie prowadzi Plessówka, i skręca w prawo mając feralny most za sobą. Pokonanie tego kawalątka zajęło mi dobry kwadrans.
Do Pszczyny dalej już bez problemów, gigantyczne korki dla rowerzysty to nie problem, w Parku i pod Zamkiem puściutko. Na Rynku i w okolicach pokręciłem trochę w poszukiwaniu kebabów, niestety znalazłem tylko jedną budkę i trochę się zawiodłem. Na szczęście kebab i pół litra coli dało mi siły na resztę wycieczki.
Dalsze moje plany były mgliste. Ostatecznie postanowiłem odwiedzić w końcu Jezioro Goczałkowickie, nad którym jeszcze nie byłem. Pojechałem Wiślańską Trasą Rowerową, która na odcinku między Pszczyną a Goczałkowicami jest poprowadzona fatalną drogą. Bardzo zniszczony asfalt, olbrzymie drzewa na poboczu na wąskiej drodze o dużym natężeniu ruchu to nie to co lubię. Kawałek przed Zaporą spotkałem rowerzystę pytającego o drogę, tej nie znałem ale wg mapy prosto co też wyjaśniłem. No i rzeczywiście, przyjemny zjazd i zapora nad Jeziorem Goczałkowickim, które swoim ogromem wielce mnie zafascynowało. Całą drogę walczyłem z silnym, dochodzącym do 30km/h wiatrem, ale na zaporze powodował on taki szum fal, że czułem się jak nad morzem....
Czas jednak nie jest z gumy a do tego nie miałem należycie zaplanowanej trasy powrotnej. Nie zabrałem Trekbuddego, musiałem zatem posiłkować się papierową mapą "setką", do tego aż do Wisły Wielkiej jechałem pod wiatr. Tam na szczęście skręciłem w kierunku Suszca, czyli ogólnie na północ, i wmordęwind nagle zamilkł, pędziło się w ciszy i spokoju, tylko na liczniku jakoś łatwo te 35 się pokazywało... Aż do Królówki częste postoje i analizy którędy jechać, dalej już drogę znałem. W Łaziskach udało się w końcu dopaść otwarty sklepik, od dobrych 15 km miałem puste bidony i sucho w gardle. Końcowe podjazdy w Łaziskach z wiatrem w plecy zrobiłem bez problemów.
Piękne lasy kobiórskie
Feralny most w okolicach Kobióra
Tak wyglądała moja droga skarpą
Ciekawa dzwonnica
Jest i Pałac
Urokliwe pszczyńskie uliczki
Jak morze
Wszechobecne góry
Jezioro Łąka
Lokalne industrialne widoczki