Festiwal Kultury Niemieckiej na Giszowcu
Niedziela, 12 września 2010
· Komentarze(1)
Miało być inaczej, miało być rodzinnie, miało świecić słońce i być ciepło. Pogoda nas coś nie rozpieszcza, wobec czego wybrałem się na samotną przejażdżkę. Dziś podobno impreza na Zamku w Chudowie, ale ostatnie głównie tam jeżdżę, zwłaszcza po ciemku, i zaczyna mi się powoli nudzić, więc wybrałem inny kierunek - Lędziny.
W trakcie mojej ostatniej (i pierwszej zarazem) wycieczki do Lędzin pojechałem przez Hamerlę i nie udało mi się odwiedzić Kamiennej Góry. Dziś postanowiłem to zmienić, przez Podlesie i Kostuchnę w kierunku ul.Beskidzkiej, już na zjeździe na Hamerlę z naprzeciwka dwaj kolarze szosowi, pozdrowienie i jeden się odwraca i woła "zapnij się za nami". Na oko jechali nieźle, ale trasa prowadziła w inną stronę więc podziękowałem. Wybór szlaku zielonego przez Kamienną Górę okazał się niezbyt fortunny. Umknęło mojej uwadze, i to mimo wpisu z wczoraj u djk, że przecież ostatnie parę dni było deszczowe, i w lesie będzie mokro. No i było, standardowo na początku człowiek kluczy, żeby się nie uwalić, potem już nie było gdzie kluczyć, a potem to już wszystko jedno. Co najśmieszniejsze, cała ta Kamienna Góra to według gps'a 10 metrów podjazdu...
Po wyjechaniu z lasu w Lędzinach stwierdziłem, że oryginalny plan - podjazd na Klimont, zostanie nieco skrócony, a że akurat napatoczyła się tabliczka ze znakiem na Świniowy, gdzie było mi po drodze, to pojechałem szlakiem zielonym (nr 153). Zrobiło mi się chłodno, ubrałem oczo*&bn;ą kurteczkę, od razu się spociłem ale chociaż na ciepło.
Dalej popędziłem już asfaltem przez Mysłowice Ławki do Wesołej, Starej Wesołej (fajna nazwa) i ul. Adama wjechałem na Giszowiec. Pętelka dookoła, postój w centrum zabytkowego Giszowca, akurat trafił mi się rarytas - Festiwal Kultury Niemieckiej. Zjadłem sobie baton-musli (produkcji niemieckiej) przy dźwiękach pięknego jodłowania (haaaidiii-hailllooo), zespół składał się z Pań w wieku szacownym, raczej poniżej 70 nikogo nie widziałem. Widowni się podobało, średnia wieku zbliżona, ewentualnie gdzie nie gdzie z watą cukrową biegały wnuczęta. Miałem chęć wydać trochę grosza, ale do wyboru było piwo i wuszt, więc pozostałem przy batoniku i wodzie.
Do domu pojechałem obok Stawu Janina, tą drogę znam już dobrze, zacząłem od wyprzedzenia chłopaka na mtb, a jak już wyprzedziłem, to głupio byłoby dać się wyprzedzić, więc darłem ostro. Dużo rowerzystów, ale widać, że typowi "letnio-niedzielni" już się pochowali, przy takiej pogodzie raczej sami zapaleńcy, którzy wiedzą którą stroną drogi powinno się jechać. Przez Ochojec i Piotrowice śmignąłem jak błyskawica, na skrzyżowaniu skręciłem w lewo na Podlesie. Zjeżdżając z górki na ul.Armii Krajowej dogoniłem kolarza na szosówce, który dopiero co włączył się do ruchu, nie chciałem wlec się za nim, więc wyprzedziłem... a skoro już wyprzedziłem, to wstyd byłoby dać się wyprzedzić. Więc darłem jak głupi, zrobiło się trochę ruchliwie więc nie było czasu śledzić licznika, w lusterku widziałem, że koleś się do mnie przykleił, mieliśmy gdzieś 35-40 km/h. Na szczęście skręcił w lewo na Zaopusta, bo myśl o ściganiu się z szosówką pod Kopalnię Barbara mnie nie nęciła. Czas podjazdu wg mojego mini-uphilunia - 7:07, na szosówce udało mi się raz zrobić w 6:50, w tym że dziś miałem już trochę w nogach. Czyli - nieźle jak na mnie.
Błoto i kałuże no i oczywiście brak błotników :)
Szwabskie klimaty
Mój czyścioszek
W trakcie mojej ostatniej (i pierwszej zarazem) wycieczki do Lędzin pojechałem przez Hamerlę i nie udało mi się odwiedzić Kamiennej Góry. Dziś postanowiłem to zmienić, przez Podlesie i Kostuchnę w kierunku ul.Beskidzkiej, już na zjeździe na Hamerlę z naprzeciwka dwaj kolarze szosowi, pozdrowienie i jeden się odwraca i woła "zapnij się za nami". Na oko jechali nieźle, ale trasa prowadziła w inną stronę więc podziękowałem. Wybór szlaku zielonego przez Kamienną Górę okazał się niezbyt fortunny. Umknęło mojej uwadze, i to mimo wpisu z wczoraj u djk, że przecież ostatnie parę dni było deszczowe, i w lesie będzie mokro. No i było, standardowo na początku człowiek kluczy, żeby się nie uwalić, potem już nie było gdzie kluczyć, a potem to już wszystko jedno. Co najśmieszniejsze, cała ta Kamienna Góra to według gps'a 10 metrów podjazdu...
Po wyjechaniu z lasu w Lędzinach stwierdziłem, że oryginalny plan - podjazd na Klimont, zostanie nieco skrócony, a że akurat napatoczyła się tabliczka ze znakiem na Świniowy, gdzie było mi po drodze, to pojechałem szlakiem zielonym (nr 153). Zrobiło mi się chłodno, ubrałem oczo*&bn;ą kurteczkę, od razu się spociłem ale chociaż na ciepło.
Dalej popędziłem już asfaltem przez Mysłowice Ławki do Wesołej, Starej Wesołej (fajna nazwa) i ul. Adama wjechałem na Giszowiec. Pętelka dookoła, postój w centrum zabytkowego Giszowca, akurat trafił mi się rarytas - Festiwal Kultury Niemieckiej. Zjadłem sobie baton-musli (produkcji niemieckiej) przy dźwiękach pięknego jodłowania (haaaidiii-hailllooo), zespół składał się z Pań w wieku szacownym, raczej poniżej 70 nikogo nie widziałem. Widowni się podobało, średnia wieku zbliżona, ewentualnie gdzie nie gdzie z watą cukrową biegały wnuczęta. Miałem chęć wydać trochę grosza, ale do wyboru było piwo i wuszt, więc pozostałem przy batoniku i wodzie.
Do domu pojechałem obok Stawu Janina, tą drogę znam już dobrze, zacząłem od wyprzedzenia chłopaka na mtb, a jak już wyprzedziłem, to głupio byłoby dać się wyprzedzić, więc darłem ostro. Dużo rowerzystów, ale widać, że typowi "letnio-niedzielni" już się pochowali, przy takiej pogodzie raczej sami zapaleńcy, którzy wiedzą którą stroną drogi powinno się jechać. Przez Ochojec i Piotrowice śmignąłem jak błyskawica, na skrzyżowaniu skręciłem w lewo na Podlesie. Zjeżdżając z górki na ul.Armii Krajowej dogoniłem kolarza na szosówce, który dopiero co włączył się do ruchu, nie chciałem wlec się za nim, więc wyprzedziłem... a skoro już wyprzedziłem, to wstyd byłoby dać się wyprzedzić. Więc darłem jak głupi, zrobiło się trochę ruchliwie więc nie było czasu śledzić licznika, w lusterku widziałem, że koleś się do mnie przykleił, mieliśmy gdzieś 35-40 km/h. Na szczęście skręcił w lewo na Zaopusta, bo myśl o ściganiu się z szosówką pod Kopalnię Barbara mnie nie nęciła. Czas podjazdu wg mojego mini-uphilunia - 7:07, na szosówce udało mi się raz zrobić w 6:50, w tym że dziś miałem już trochę w nogach. Czyli - nieźle jak na mnie.
Błoto i kałuże no i oczywiście brak błotników :)
Szwabskie klimaty
Mój czyścioszek