Prognoza pogody na dziś była jednoznaczna - upał. Upał, jak wiadomo, najlepiej się spędza nad wodą. Wodę okoliczną mamy już nieźle rozpoznaną, postanowiliśmy zatem pojechać nieco dalej. Do Siamoszyc w jedną stronę mamy nieco ponad 10km, więc w sam raz na rodzinny wypad, po spakowaniu bambetli ruszyliśmy w trasę. Jechałem już kilka razy tą drogą na rowerze ale w przeciwnym kierunku, i kojarzył mi się długi zjazd do Kroczyc, o czym poinformowałem współtowarzyszy. Jak się okazało, ekipa moje obawy skwitowała "pfi, też mi górka". Na miejscu fajnie, aczkolwiek głęboki PRL przebija bezlitośnie. Nam to nie przeszkadzało, kocyk w cieniu sosenek i łagodne piaszczyste wejście do umiarkowanie ciepłej wody to wszystko czego dzieciom trzeba. Chociaż kawa z gruntem w plastikowym kubeczku to coś, o czym już dawno zapomniałem. Na powrocie przerwa na obowiązkowe lody w Kroczycach i leśną drogą prosto do domu. Kolejny udany rowerowy dzionek :)
W końcu udało się zrealizować wspólny rodzinny ambitniejszy wypad rowerowy. Cel - zamki w Bobolicach i Mirowie (tam gdzie mieszkają księżniczki). Tempo rodzinne, przejażdżka przyjemna, do celu dotarliśmy bez postojów, na miejscu trochę zwiedzania i trochę biwakowania. Powrót z postojem w sklepiku w Zdowie, gdzie oczywiście Julia dostała obiecanego loda (a do tego "spróbowała" od cioci, wuja i taty). Wycieczka udana, prawie 25 kilometrów dziewczyny zniosły dzielnie, i co najfaniejsze, mają ochotę na więcej :)
Po jajecznicy kawa a po kawie znowu na siodełko, tym razem całą ekipą na zakupy i lody do Kroczyc. Dziewczyny wróciły robić obiad, ojcowie zostali na placu zabaw bawić dzieci. Tutaj zanabyliśmy po jeszcze jednym lodzie i szczęśliwi wróciliśmy na pyszny obiad.
Dziś Panie pojechały na sobotnie zakupy autem, my natomiast z dzieciarnią na rowerach. Trasa prawie że standardowa, w Kroczycach nieco inaczej wjechaliśmy do miasta. W sklepie kolejka straszliwa, ale lody obiecane, więc odstać swoje trzeba było. Po lodach wypad na plac zabaw, moja droga córeczka uwielbia się huśtać, zatem relaksowałem się huśtając. Rano ulewy, po południu burze, poza zakupowym wypadem nie udało się wyskoczyć ambitniej, za to wieczorem umyłem i nasmarowałem rowery :)
Bujne plany odnośnie porannego kręcenia po nieprzespanej nocy wzięły w łeb, ale co tam. Po 8 pędem po pieczywo, po śniadanku wyjazd do Kroczyc na lody, potem plac zabaw. Dzieciom i dziewczynom dalej podoba się pedałowanie :) Wyjeżdżając z lasu na żwirówkę przed Kroczycami, pełen energii pytam Juli, czy chce szybciej (bo standardowa prędkość to około 15km/h). Julia - juuupi, szybko tatusiu. Więc tatuś nadepnął, i na prostej z Julonem 41,16 km/h nakręcił. Małej się podobało :)
Plac zabaw przy wodzie, chłodno więc pusto
Obok kąpieliska skałki które z Julią postanowiliśmy zdobyć
Godzinkę po powrocie z porannego wypadu znowu na rowerze :). Dziś wybraliśmy się nad kąpielisko w Kroczycach. Fajnie, czysto, placyk zabaw, atrakcje, tylko woda okrutnie zimna. No ale dwulatkom takie coś humorku nie popsuje :)
Po podwieczorku wypad rodzinny nad wodę w Kostkowicach. Na piechotkę z dziećmi troszkę daleko, autem 2km bez sensu, wybór zatem prosty - na rowerach. A nad wodą działo się działo, moja żabka jak rybka :). No i mimo powrotu dosyć późno jak na dzieciarnię, około 18, nikt nie zasnął. Podsumowując dzień - 4 razy na rowerze to mi się chyba od kawalerskich czasów nie udało. Razem około 45 km, niby niewiele, ale ostatnio i tyle było ciężko. Jest super, jest super...
Rano szybki wypad samotnie, a po 9 wspólny wypad z przyjaciółmi i dziećmi. W Kostkowicach kupiliśmy chleb, potem nieco terenowo nad wodę, i dookoła jeziora. Superancko, w zeszłym roku dzieciarnia się nudziła lub zasypiała, teraz im się podobało i chciały dalej, ale zrobiło się gorąco. Żonce mój Focusik odpowiada, jest nadzieja na wspólne wypady, myślę o Mirowie i Bobolicach, a może coś więcej...
Dziś w piękne niedzielne popołudnie wybraliśmy się rodzinnie na wycieczkę rowerową. Cel - Ligota Akademiki (huś-huś), po drodze telefon do Cioci Do czy by czasem nie chciała się spotkać. Po drodze mijaliśmy masy rowerzystów (więcej na tej trasie jak dotąd nie widziałem). Tempo spokojne, żonki pierwszy raz tego roku, przed samymi akademikami Julka nam zasnęła. Po paru minutach, kiedy dojechaliśmy na plac zabaw, obudziła się jak gdyby nigdy nic i biegiem na huśtawki :). Dołączyli do nas Ciocia Do z wujem swym, i było bardzo fajnie (nawet żonka ze zjeżdżalni zjechała). Powrót tą samą drogą, również wśród tłumów rowerzystów, tym razem już bez zasypiania. Piękna niedziela :)
Po południu, zgodnie z umową, spacer z Julonem, do wujostwa. Myślałem, że na nóżkach, ale 2.5 km to jest z 1.5 godziny w Julkowym tempie, więc - rower. Utwierdziłem się w przekonaniu, że kolarskie szorty rowerowe to sobie można wsadzić, nic nie zastąpi obcisłej lajkry :)