Po powrocie z porannego wypadu rowerowego do Kroczyc szybko zjedliśmy z Jarkiem po talerzu zupy botwinkowej zagryzając chlebem z pasztetem i popędziliśmy do Mirowa i Bobolic. Jak dla mnie super, ewidentnie wyższa kondycja niż w zeszłym roku, podjazdy które pamiętam jako nielekkie tym razem biorę bez zwalniania :), avg też wyraźnie wyższe niż w zeszłym roku. Piach daje w kość, Jarek jedzie a ja uprawiam bikewalking, nadrabiam potem na asfalcie :)
Zgodnie z planem pobudka o 5.30, rozpuszczalna letnia kawa do nieortodoksyjnego śniadanka (pieczywo wyszło na grillu więc zjadłem parę ciasteczek i grześka) i trochę po 6 wyruszałem. Rano mgliście i chłodno, 18.4 stopnia. Na początku wystraszyły mnie sarny przebiegające przez żwirówkę, jedna z nich się pośliznęła tuż przede mną. Nad torami CMK fotka i do Pradły, stamtąd już asfaltem. W Siamoszycach zawód, myślałem że moją chałwę zjem na wodą, a tu zamknięte, kąpielisko płatne, ogrodzone i ogólnie kaszana. Na powrocie odebrałem pieczywko w Dzibicach i punkt 8 rano zakończyłem wycieczkę.
Jazda pod słońce nisko na horyzoncie w mglistej aurze - miodzio
Intercity do Warszawy
Pradła
Siamoszyce
Chałwę zjadłem może nie nad wodą, ale i tak miałem piękne widoczki
Godzinkę po powrocie z porannego wypadu znowu na rowerze :). Dziś wybraliśmy się nad kąpielisko w Kroczycach. Fajnie, czysto, placyk zabaw, atrakcje, tylko woda okrutnie zimna. No ale dwulatkom takie coś humorku nie popsuje :)
Godzinkę przed obiadem Jarek stwierdza, że chciałby się przejechać bez dzieci. Mnie dwa razy powtarzać nie trzeba. Czasu mało, wybieramy szybki leśny wypad do Kroczyc. Po drodze atrakcje - Jarek gubi telefon, wracamy go szukać, znajdujemy, jedziemy dalej. W Kroczycach chwila odpoczynku na świetnie przygotowanym kąpielisku, i do domciu. Moje oponki (Schwalbe Marathon) ewidentnie nie nadają się na piach. Radzą sobie jeszcze gorzej niż poprzednie, a tamte zbyt dobre nie były. Trudno, nadrabiam kondycją :)
Po podwieczorku wypad rodzinny nad wodę w Kostkowicach. Na piechotkę z dziećmi troszkę daleko, autem 2km bez sensu, wybór zatem prosty - na rowerach. A nad wodą działo się działo, moja żabka jak rybka :). No i mimo powrotu dosyć późno jak na dzieciarnię, około 18, nikt nie zasnął. Podsumowując dzień - 4 razy na rowerze to mi się chyba od kawalerskich czasów nie udało. Razem około 45 km, niby niewiele, ale ostatnio i tyle było ciężko. Jest super, jest super...
Urlop w Browarku można uznać za rozpoczęty :) O 6.20 pobudka i powtórka zeszłorocznej jazdy godzinnej. W tym roku kondycja wyraźnie lepsza, podjazdy znacznie mniej dają w kość. Rano chłodno ale przyjemnie, mgliście więc świetnie słyszalne odgłosy przyrody. Chleb w Dzibicach zamówiony. Cudnie jest mieć wakacje:)
Dziwnie, po jednej stronie drogi jedna miejscowość, a pod drugiej - inna.
W oddali widać drogę którą przyjechałem - zjazd w Dzibicach jest dosyć stromy, a do tego jak to na wiejskiej drodze, można spotkać np. traktor z broną :)
Rano szybki wypad samotnie, a po 9 wspólny wypad z przyjaciółmi i dziećmi. W Kostkowicach kupiliśmy chleb, potem nieco terenowo nad wodę, i dookoła jeziora. Superancko, w zeszłym roku dzieciarnia się nudziła lub zasypiała, teraz im się podobało i chciały dalej, ale zrobiło się gorąco. Żonce mój Focusik odpowiada, jest nadzieja na wspólne wypady, myślę o Mirowie i Bobolicach, a może coś więcej...
Bujne plany, do Sieradza eSką, potem jeszcze kawałek i powrót od Kliczkowa Małego. Miałem jechać rano, wstałem, lało, wiało, poszedłem sobie pospać do moich dziewczyn. Około 10 zawiozłem je do Dziadków, a że akurat nie padało zdecydowałem, że może w wersji mini, ale Sieradz zdobędę. Już kilka km od domu zaczęło intensywnie padać, do tego mocny czołowy wiatr. Po 40 minutach zwątpiłem, dojechałem do zbiornika wodnego Próba, tam nie znalazłem żadnego miejsca postojowego, do tego dojazd w rzece piachu (dosłownie). Poddałem się, temperatura wg. licznika 13,8 stopnia, silny wiatr i dosyć mocny deszcz, mimo windstoppera i kurtki przeciwdeszczowej zupełnie mokry. Powrót podobnie jak niedzielna trasa, przez Brzeźnio, ale nie do Zwierzyńca, tylko wcześniej odbiłem w lewo na Rybnik. Myślałem, że przy tablicy z nazwą Rybnik cyknę sobie fotkę, ale kicha, bo tablicy nie było, asfaltu zresztą też. Jedyna fotka to moja facjata, o zgrozo wcale nie widać, że z kasku się lało, że obydwie kurtki mokre od wewnątrz i zewnątrz, że w butach mokro, i nie tylko w butach... Podsumowując, tragicznie się jeździ po zalanych wodą dziurawych ulicach. Nie widać na ile są głębokie dziury zalane wodą, człowiekiem telepie jak paralitykiem, zapasowy bidon z wodą wypadł i się otwarł chyba 300m od domu. Po drugie, słabo się szuka rowerowych szlaków, kiedy okulary są zupełnie mokre, a w twarz leje wiatr. Po trzecie, żółte szkła, o których ostatnio jakoś zapomniałem, uratowały dzisiejszą (i wczorajszą) wycieczkę, po założeniu od razu jakoś pogodniej, słoneczniej, cieplej.
Wieczorem umyłem trochę rower, szmatą wyczyściłem łańcuch, bo jak odkryłem, nie mam spinki na łańcuchu, do tego kropelek klika smaru do łańcucha i romecik gotów na kolejne wycieczki :)
Żółte bryle i oczojebna kurtka, w kacholu na rowerze w deszczu - "Chodzi po wiosce odmieniec istny" - Odmieniec Kazika chodził mi po głowie całą wycieczkę.
Rano odwiedziłem z Julką Punkt Informacji Turystycznej, który w Złoczewie jest zarazem Miejską Biblioteką Publiczną. Zaskoczenia nie było - żadnej mapy Złoczewa nie ma, mają mapę turystyczną Sieradzkiego, ale do wglądu na miejscu, jest też przewodnik turystyczny Województwa Łódzkiego, też na miejscu. Chyba byłem pierwszą osobą, która pytała o trasy rowerowe i mapy :) Dzień pochmurny i leniwy, ale o 15.30 przestało kropić, więc się zdecydowałem na krótką przejażdżkę. Cel - dolna część S w Sieradzkiej eSce, ze Złoczewa do Klonowa. Fragmentami trasą tą jechałem już w zeszłym roku, co okazało się wielce przydatne. Np. w Robaszewie brak oznakowań, w zeszłym roku pojechałem prosto główną (żwirową oczywiście) drogą, ale szlaku nie znalazłem. Dziś przezornie objechałem wiochę, i zauważyłem "drugorzędną" drogę w lewo (piaszczystą), pojechałem, 100m dalej żółty rowerowy znak. Zdrowo pobłądziłem w Lesiakach. Najpierw na asfaltowej drodze ładny kierunkowskaz w prawo. Więc w prawo, ale 100m dalej problem. Droga jedzie prosto i w prawo, ale wg mapy ta w prawo dzieli się na dwie i obydwie odbijają w lewo. Czyli wszystkie biegną w mniej więcej dobrym kierunku. Brak drogowskazów - wybieram drogę na wprost. Niestety, bo spory kawał pcham rower w piachu, docieram do lasu, a tu brak znaków. Po chwili olewam piaszczystą tragedię i na przełaj do lasu, żeby dotrzeć do dwóch pozostałych dróg. No i w lesie superancko, troszeńkę pchania, ale ogólnie super. Wdrapałem się na parę górek, z paru rower spychałem, płoszyłem zwierzynę, dzicz zupełna. Po jakimś czasie dotarłem do "główniejszej" drogi poprzecznej, na której znalazłem znaki rowerowe. Tutaj uwaga - cieszy mnie szacunek i uznanie osób znakujących tę trasę. Są oni pewni naszego sprytu, spostrzegawczości w trudnym momentami terenie oraz ogólnej orientacji przestrzennej. Jako przykład - znak, biały prostokąt z czarnym rowerkiem, namalowany na biało-czarnej brzozie. No i jest co prawda do tego żółte oznaczenie, ale - oceńcie sami. Dalej już bezproblemowo do Klonowa, tam posiłek - Grzesiek Toffi XXL + chałwa mini. Chyba odkryłem powody moich powrotnych kryzysów. Dziś mimo wiatru, mimo deszczu jechało mi się superancko. Wróciłem znacznie mniej zmęczony niż wczoraj. Jednak Polak nażarty = Polak szczęśliwy :) Z Klonowa do Lututowa, tutaj parę rundek po rynku, ładnie mimo deszczu, sporo UE inwestycji. Ponieważ energii jeszcze sporo postanawiam dojechać do Woli Rudlickiej. No, energii może nawet zbyt sporo, bo tak pędziłem, że nie zauważyłem rozjadu na Wolę i popędziłem na Chojny. Wracać mi się nie chciało, wymyśliłem, że przebiję się przez miejscowość Maryńka. No i niestety, plan dobry, ale spalił na manewce. Z głównej asfaltowej drogi odbijała piaszczysta, a na niej dwa psy. Jeden mały gnojek, co chciał mnie gryźć, ale spryciarz, bo z towarzyszem, jakby bernardynem wielkości małej krowy. No i jak tu kopnąć kundla? Uciekłem w popłochu przed kurduplem asfaltem, a potem musiałem kawałek zasuwać Wieluńską 45. Żadna przyjemność, mimo znikomego o tej porze ruchu. Potem w prawo do Dąbrowy, u Dziadków ciemno więc nie straszyłem, popędziłem na Stolec a potem w lewo przez Koźliny. Tutaj szok - około 19, mżawka, wieje, wiocha zabita dechami, jadę powoli po piachu - a tu z naprzeciwka dziewoja jogging uprawia. Ciekawe kto był bardziej zdziwiony - ona, spotykająca cudaka w kacholu i oczojebnej kurtce, czy ja :) Podsumowując - superancko, cały dzień jakiś marazm, a tu trochę ruchu i człowiek czuje się jak nowo narodzony. Deszcz i wiatr - co mi tam, jak pisałem - grad większy od kaczych jajek mnie powstrzyma. No i kolano - wczoraj po południu kupiłem sobie Naproxen, który już kiedyś mnie ratował i cud, rano ani śladu po bólu, w trakcie jazdy oszczędzałem się - ale nic mi nie jest. Świetnie, zwłaszcza że na jutro planuję Sieradz.
Leśne rozdroża - którędy?
Są i podjazdy
Jak również zjazdy, szkoda że w tym piachu trzeba rower spychać
Rano (około 10.30) zawiozłem dziewczyny do Dziadków do Dąbrowy Miętkiej. Do auta zmieścił się również rower :) Od zeszłego roku chodziło mi po głowie, żeby zwiedzić Wieluń. Zdopingowany wczorajszymi komentarzami djk71 postanowiłem pójść w jego ślady. Popytałem Rodzinkę, jaka najlepsza nieruchliwa droga z Dąbrowy w stronę Wielunia. Wytłumaczono mi dokładnie, że najlepiej to się idzie w stronę Stolca, potem przez drewniany most i do Jackowskiego. To, czego nie zrozumiałem należycie, to nacisk na "idzie się". Jest to prawda, bo w tym piachu to jechać się nie da :) Po wyjściu z lasu dotarłem do żwirówki oznakowanej zielonym szlakiem rowerowym EWI 11. Chciałem tak jak Darek, więc zamiast tak jak szlak do Ostrówka popędziłem do Skrzynna, potem przez Niemierzyn i Działy do Emanueliny. Jazda bocznymi asfaltówkami bardzo przyjemna, w tych wioseczkach czas płynie wolniej. W okolicach Łagiewnik i Raczyna nieco zwątpiłem gdzie jechać, ostatecznie do Wielunia wjechałem główną drogą nr 45 (żadna atrakcja). Wieluń ładny, sporo starej zabudowy, czysto i schludnie, widać owocne starania władz miasta. Fotek tylko trochę, bo pochmurno i nic ciekawego mi nie wychodziło. Zjadłwszy loda i banana pojechałem do Dąbrowy, tym razem przez Masłowice i Wielgie do Stolca. Między Małyszynem a Masłowicami rzuciły mi się w oczy dziwaczne drzewa, na tyle, że podjechałem zobaczyć co to, jak się okazało okalają one cmentarz. Ciekawy pomysł :) Cały ten odcinek to walka z wiatrem, do tego nieco nudno, bo droga prosta, głównie przez lasy i pola. Od czasu do czasu, na szczęście tylko kilka razy, podróż urozmaicali mi ułańscy kierowcy tirów. Podsumowując, wycieczka bardzo udana, brakowało trochę lepszej pogody, cały czas silny wiatr, na powrocie lekki deszczyk, pochmurno. No i niestety, nie wiem czy to jakieś fatum tych okolic, podobnie jak u djk71, doskwierało mi kolano. Mam nadzieję, że to nic poważnego, bo cały urlop przed mną.