Dolina Jamny na nartach

Poniedziałek, 27 grudnia 2010 · Komentarze(6)
Wolny dzień udało mi się wykorzystać w 100%
Autem podjechałem na ul. Kościuszki na Kamionce - niby od domu jest to tylko 2km, ale łącznie daje to 4km z czego większość zalodzoną ulicą - wolę wolny czas spędzić na łonie natury :)
Zatem w Dolinę Jamny ruszyłem z Kamionki, piękne słońce, temperatura około -5, ubrałem się w dwa cienkie polarki i windstoppera, przy próbach biegania troche za ciepło, normalnie ok, na postojach piździawica. Czyli generalnie OK. Na nogach dwie warstwy umiarkowanie grubych getrów do biegania. Na początku założyłem okulary przeciwsłoneczne (naczytałem się w młodości o Amundsenie, to wiem co to śnieżna ślepota), jednak po drugiej wywrotce tak zaparowały, że je olałem. Mam wypasioną polarkową czapeczkę z nausznikami i daszkiem, który bardzo fajnie osłania oczy od słońca.
Jako że "nerki" się jeszcze nie dorobiłem, użyłem żonkowej saszetko-torebki turystycznej, w cudnym bordowym kolorze, zapiętej na wojskowym parcianym pasku. Do środka 0.33L Osha i knopperskik, niestety tylko jeden. Druga połowa wycieczki to ataki głodu i wyzywanie sobie od debili (bo w domu oczywiście jak to po świętach, tony żarcia, pierniczków, ciasteczek i innych pyszności).
Wywrotek kilka, znaczna część to jazda po rozdeptanym, zlodowaciałym śniegu, gdzie nagle narta ucieka w jakimś pseudo śladzie pod drugą, i ryp. Na zjazdach nawet ok, lekki pług i jest cacy. Chyba jestem nieco za ciężki jak na moje narty (195 cm, łuska, Dynamic Aventure) - na zjazdach z w miarę ubitym śniegiem słyszę "szuranie". Ale na chwilę obecną to nie brak prędkości jest głównym moim zmartwieniem, narty natomiast świetnie się wspinają - w wielu miejscach widziałem ślady "jodełki", a ja spokojnie klasykiem.
No właśnie, ślady. Jest fajnie, w okolicy jeździ sporo osób, na większości trasy jakieś tam ślady były, gdzie nie gdzie stare, zasypane, na szlaku rowerowym między Starą Kuźnią a Starymi Panewnikami bardzo fajny ślad, niestety miejscami rozdeptany przez piechociarzy.
Ewidentnie lepiej się jedzie w śladzie, miejscami nawet byłem w stanie biec, a nie tylko szybko maszerować. Próby biegu bez śladu kończą się upadkami - narty mi myszkują, najeżdżam sobie na nie - i ryp.
Między wspomnianym szlakiem rowerowym a hałdą napotkałem sarenkę oraz świeży ślad rowerzysty - szacun, śniegu sporo.
Pod koniec byłem już porządnie głodny i zmęczony, najbardziej doskwierały plecy i barki - odpychanie się kijkami to czynność do której nie jestem przyzwyczajony.
W nordic walking odpychanie kijkiem to tylko delikatne odepchnięcie, na nartach chcę sobie przedłużyć nieco "ślizg" więc kijek idzie dużo bardziej do tyłu (kijki mam 150 cm) i męczę się inaczej.

Podsumowując - super. Jakoś nie potrafię się usportawiać stacjonarnie, dla mnie ruch na świeżym powietrzu to jak na razie jedyna interesująca forma sportu. W lesie niesamowicie, brak ptaków, owadów powoduje głuchą ciszę przerywaną jedynie szuraniem nart i kijków.

Zdjęcia jak zwykle na Picasie, wybrane poniżej:





Kto widzi sarenkę?


Ślad rowerzysty


Tutaj można by może łyżwą


Elegancki ślad


Kłodnica zimą


W stronę słońca po fajnym śladzie


Ja




Hardware

Dla zainteresowanych kosztami:
1. Narty - jako świeżynka zdecydowałem się na używki, kupiłem na giełdzie narciarskiej w Katowicach - koszt około 200 zł, 195 cm z łuską i wiązaniami SNS Profil
2. Kijki - nówki z giełdy, 50 zł, marki Birka
3. Buty - Salomon Escape 5TR z Decathlonu, 250 zł. Na giełdzie próbowano mi wcisnąć Botasy i Skolle w tej samej cenie, ale bez osłon na sznurówki. Oglądałem również butki w Intersporcie za 200 zł, ale nie były wygodne

Znacznie taniej wyszłoby złożenie kompletu na bazie wiązania NN75, tańsze są używane narty z tym wiązaniem, zresztą wiązania kosztują ok. 30 zł. Większy jest wybór butów używanych, dostępne są również nowe - np. marki Botas.
W sumie byłem zdecydowany na wariant z NN75, jest to ponoć wiązanie nie do zdarcia, sprawdzone od wielu lat. Na forum biegowki.pl znalazłem jednak porównanie - nowoczesne wiązania typu SNS Profil lub NNN mają się do NN75 tak jak pedały SPD do nosków. Niby noski są fajne, trwałe, niezniszczalne, ale...
Dodatkowo tak sobie myślę, że jeżeli bardzo mi się ten sport spodoba, to w przyszłości wymienię sobie narty na takie, jakie będę chciał (szersze, węższe, z łuską, bez itd), niestety tutaj NN75 jest mało rozwojowy.

Pozdrawiam wszystkich pozytywnie zakręconych

Inauguracja sezonu narciarskiego

Niedziela, 26 grudnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria biegówki
Wesołych Świąt (nieco spóźnione, ale szczere)
Od dwóch miesięcy śledziłem temat biegówek, obserwowałem blogi moich rowerowych idoli jeżdżących na biegówkach, forum biegowki.pl, powoli skompletowałem sprzęt. Do szczęścia brakowało jedynie butów, ale dzieciątko finansowo wspomożone przez kochaną Żoneczkę mnie "zaskoczyło". Więc w Wigilię byłem gotów psychicznie i technicznie, ale nie fizycznie. 13 czy tam ile potraw robi swoje :)
W I Dzień Świąt jednak nie mogłem nie wyruszyć, zwłaszcza że pogoda dopisała - cały dzień sypało, lekki mroziki, cudnie. Z domu wyszedłem nieco przed 20, zimą noc wygląda zupełnie inaczej - nie jest ciemno (zasadniczo, ale to potem).
Na nowym łączniku między Konopnicką a Waryńskiego i Dziendziela założyłem po raz pierwszy od nastu lat biegówki, ruszyłem, i dup. Pierwsze chwile były ciężkie, ale to głownie przez złą nawierzchnię - droga tak bardzo ubita i zlodowaciała, że na łyżwę by się nadała, a nie na zjazdy dla świeżynki. W dołku przed oczyszczalnią wybrałem sobie fajne, nieośnieżone miejsce, betonową płytę dokładnie, by się z nim zapoznać moją kością ogonową. Na szczęście kawałeczek dalej skończyła się odśnieżona część i zaczął się kopny śnieg. MIODZIO!
Przebiegłem się trochę po głębokim, potem na Konopnicką i na "skrzyżowanie" szlaków, tam prosto do lasu w poszukiwaniu Sąsiadowego czworoboku. W lesie już nie tak jasno, ale i tak lepiej niż normalnie. Troszkę zielonym szlakiem, za mostkiem w lewo i już mało uczęszczaną leśną drogą przed siebie. Ktoś tu już na biegówkach jeździł, ale ślad stary i rozdeptany. Po dłuższej chwili postanowiłem zrobić fotkę, co się z jednej strony udało, tylko powiesiło mi androida. Zanim go zrestartowałem i włączyłem ponownie trochę czasu minęło, a że jak się nie biegnie, tylko stoi, to robi się zimno. Z głównej drogi skręciłem w lewo, na przełaj przez las do drogi, w lewo i z powrotem do Konopnickiej. Mam wrażenie, że to jeszcze nie jest "czworobok", ale już blisko.
Do domu klasycznie drogą, która niby zasypana śniegiem, ale co chwila jakieś zlodowaciałe miejsca, jak dla mnie ciężko. I mam problem z kijkami na takiej nawierzchni, muszę je bardzo pionowo wbijać w lód, inaczej nie łapią i się ślizgają.
Na nowym chodniku na Waryńskiego postanowiłem przyspieszyć, jednocześnie uświadamiając sobie, że moje człapanie dotychczasowe to żaden bieg (ok. 10 min na kilometr). No i oczywiście gleba, na razie pozostanę przy człapaniu.

Tymże to sposobem dołączyłem do grona bikestatowiczów biegających, z czego jestem bardzo dumny.

Dziękuję Przyjaciołom Rowerowym za życzenia świąteczne, przepraszam jeżeli na któreś nie dałem rady odpowiedzieć.

Na zakończenie jedna jedyna fotka z lasu:


No i trochę cyferek:
Trasa - około 8km, czas łączny 1h 23m - z czego trochę upadków, restartowania telefonu itd. Ogólnie wydawało mi się, że na nartach będzie szybciej niż biegiem...

Pożegnanie sezonu 2010

Niedziela, 14 listopada 2010 · Komentarze(4)
Piękna pogoda, cudna niedziela, wolny ranek. Rower.
Po raz ostatni na rowerze siedziałem ponad miesiąc temu. Niestety niefortunna seria zdarzeń ukoronowanych chorobą i L4 uziemiły mnie dokumentnie. I tylko z żalem i zazdrością obserwowałem na stronach znajomych bikestatowiczów złotą polską jesień. I dzięki Wam za to!
Na wyjazd miałem cały ranek, ale po dłuższej przerwie nie byłem do końca pewien jak będzie, postanowiłem się pokręcić po okolicy, zobaczyć co tam na wyścigach psich zaprzęgów na Kamionce. No i nie zawiodłem się, cieplutko, sporo rowerzystów, jedynie brak liści na drzewach przypomina, że zima tuż tuż.
Psie zaprzęgi super, masę ludzi, masę psów. Początkowo chciałem jechać tak jak zwykle, drogą wzdłuż lasu pod stadninę koni, ale jeden z panów z obsługi uświadomił mnie, że za chwilę będą tam pędzić pierwsze zaprzęgi, i czołówka ze sforą psów to nie jest to o czym marzę. Więc objechałem to nieco boczkiem, chwilkę poobserwowałem cały ten rozgardiasz.
Dalej do Panewnik podziękować a potem na Przystań poświętować powrót do zdrowia. Tam oczywiście masę ludzi, w tym bikerów, łabędzie podrosły od ostatniego razu...
Powrót przez Starą Kuźnię, powódź była na wiosnę a tam dalej zalane, brak mostku w pobliżu hałdy (akurat przeprawiała się tam rowerowa rodzinka).
Na powrocie myślałem, ze zerknę na nową nawierzchnię na leśnych ścieżkach, ale tam gdzie to być powinno akurat wyznaczona była trasa dla zaprzęgów, a na czołówkę nie miałem ochoty, więc grzecznie pojechałem do domciu.

Obawiam się, że był to ostatni wyjazd w tym roku. Kolejny weekend zajęty, potem grudzień, zima w końcu się obudzi. W tygodniu - powrót do domu już po ciemku, nocami jakoś ostatnio nie mam ochoty, zresztą jak spadnie temperatura, to jazda nocna robi się coraz mniej przyjemna.

Co wcale nie oznacza, że planuję gnić przed telewizorem (hm, nie mam telewizora) aż do wiosny. Od paru dni nocami chodzę z kijkami (rym częstochowski prima sort) co mi się bardzo podoba, tylko że nie potrafię się zmęczyć. Zatem - bieganie. Pierwsze biegi mam już za sobą, to mnie męczy bardzo (ale jak pisze DMK77- "lubię jak boli"). Znacznie prościej jest mi się do biegania zorganizować i wpasować to w mocno nabity plan dnia. Po godzince jestem padnięty i zadowolony. Zobaczymy co z tego wyniknie...

Koniec marudzenia, foteczki:


Kiełbacha wyborcza, ścieżka rowerowa na totalnym zadupiu, do tego nigdzie nie prowadzi.


Przygotowania do startu


Fajny rowerek


Start!


Jak można się domyślić cicho nie było


Jesień, prawie zima




Tylko liści nie ma...


Lazurowe niebo




Na Przystani tłoczno


Słoneczko daje po oczach


Dowód koronny - na liczniku widać temperaturę - 17.8 stopnia


W sosnowym lasku zielono jak wiosną


Droga wzdłuż torów, oczy wypłakane


Chociaż nie wszystko złoto co się świeci


W lesie miejscami bardzo mokro


Stara Kuźnia


A wszystko za sprawą takiej rzeczki


Autoportet (jako miastowy chopok nie wiem, czemu to pole za mną takie zielone)


14 listopada 2010 roku




Dla chcącego nic trudnego


Leśne ostępy


A tej atrakcji dalej nie zlikwidowano




Chciało się do lasu to się ma


"To jest lowel mojego tatusia, ja mam malutki lowelek"

Oszukany przez ICM'a

Środa, 6 października 2010 · Komentarze(3)
Kategoria gps, po cimoku
Moje dziewczyny pojechały na trzydniową wycieczkę. Jako że w środę po południu muszę Je odebrać, pozostały mi poniedziałek i wtorek. Sprawdziłem prognozę pogody i wybrałem wtorek. Wziąłem dzień urlopu, by cały dzień spędzić na rowerze. W poniedziałek wieczorem zrobiłem sobie 11.5km z kijkami, później zabrałem się za przygotowywanie trasy. Silny wiatr ze wschodu przekreślił plany na Racibórz, ostatecznie wybrałem Bielsko-Biała, Oświęcim i może coś jeszcze.

We wtorek o 8 rano deszcz. Zakopałem się pod kołdrę, ale o 9 dalej deszcz. Przestało około 13, na rower wybrałem się dopiero o 15. Najśmieszniejsze, że ICM ciągle pokazywał brak opadów, więc w żaden sposób nie byłem w stanie przewidzieć co dzień przyniesie.

Jako że ciągle mocno wiało ze wschodu popędziłem na Giszowiec. Myślałem, że może uda się jakieś ładne jesienne fotki pstryknąć, ale niestety pochmurno, nic ciekawego nie wyszło. Dalej pojechałem do Mysłowic, tam wskoczyłem na zieloną drogę rowerową nr 7. Spora część trasy prowadzi niezbyt fajnymi drogami, a to jakieś kałuże wzdłuż torów, to jakieś mokre piachy, do tego silny wiatr i pochmurno - ogólnie deprecha.
W Dziećkowicach rozwidlenie szlaków, po namyśle skręciłem w lewo by wjechać w tereny administracyjne Jaworzna. Tam przeanalizowałem mapkę tras rowerowych, zweryfikowałem ją z moją papierową mapą i wybrałem szlak niebieski wzdłuż Zbiornika Dziećkowice. No i tutaj wielka wtopa, o ile zielona siódemka oznakowana wzorowo, to niebieski szlak to jeden drogowskaz w lewo, a kolejny znaczek na moście na Przemszą, zobaczcie zresztą na zdjęciach :). Zerknąłem na mapę, w głowie myśl - Przemsza po lewej, pod A4, potem w prawo i po lewej woda. No tylko że dojechałem do jakiegoś płotu, udało się podciągnąć na tyle, żeby zobaczyć wodę, no ale co to ma być. Niby jakaś droga była, ale toto zaorany piach a nie droga, zawróciłem pod A4. Zaczynało się ściemniać, ja bez pomysłu gdzie dalej, odpaliłem TrekBuddego, wyjąłem papierową mapę i zacząłem analizować. No i po chwili już wiedziałem, po pierwsze rzeczywiście dookoła zbiornika na mapie jest taka jakby obwódka z kropeczkami. Czyli płot. Po drugie, to wg mapy powinienem mieć Przemszę po lewej, ale też jakąś dróżkę, a ja byłem przy samej wodzie. Czyli rower w garść i na przełaj jakiś szlakiem zwierzyny łownej niczym jeleń. No i kawałek dalej znalazł się i asfalt, i woda, ale miałem już tego wszystkiego dosyć. Po asfalcie popędziłem (i to jest dobre określenie, wcześniej jechałem pod wiatr, z wiatrem jest duuuużo szybciej) do Imielina, stamtąd do Hołdunowa, ul. Murckowską do Wesołej i w lewo na ul. Beskidzką. W Wesołej wesoło już nie było, bo ciemno i chłodno, do tego coraz większy ból kolana, które od niedzieli nieco dokucza. Podjazd przy Bożych Darach na luzaku, bo z wiatrem, podobnie przy Barbarze.

Tak to mnie prognoza pogody wy%&*#ła, piękny poniedziałek, piękna środa, a ja wolne we wtorek. Life is brutal...


Udało mi się uchwycić jedyną słoneczną chwilę


Staw Janina


Jak dobrze nie musieć tkwić w blachosmrodzie


Pochmurny Giszowiec


Extra panorama ze szczytu Mysłowic


Ranny ptaszek


Ścieżka rowerowa wzdłuż A4


Czysta energia - Elektrownia Jaworzno


Niezły hardkorowy zjazd


Szlaki rowerowe Jaworzna


Most nad Przemszą dla twardzieli


Zbliżenie - znak szlaku rowerowego. Morał - na wycieczki bierz linę


Zbiornik w Dziećkowicach. Jak widać.


Tędy mam jechać?


Zbiornik Dziećkowicki


Mikołów by night



Pulsometr pokazał:
Lo: 0:37; In: 2:25; Hi: 1:15; avg: 154; max: 193
Kadencja: 72

IBieruńImielin

Niedziela, 3 października 2010 · Komentarze(2)
Kategoria gps
Wczoraj ekipa z tyskiego Gronia była m.in w Imielinie. Imielin i Chełm Śląski kusił mnie od bardzo dawna - za licealnych czasów dorabiałem sobie jako pomagier w firmie budowlanej i sporo czasu spędziłem w pewnej piwnicy w Chełmie Śląskim :)
O 8 rano temperatura stabilna, 5,6 stopnia, bardzo mgliście, do tego wmordęwind 4 m/s. Czyli rześko :). Do Tychów test najkrótszej drogi, dojazd pod Żyrafę zajął mi 39 minut, ale sporo minut zmarnowane na poprawianie duperelków. Dalej prosto do Bierunia, tam batonik, autoportret i dalej. Myślałem nad żółtym szlakiem do Górek, ale oczywiście gdzieś go zgubiłem, potem szperanie w papierowej mapie (bo android spuchł), ciągle zimno i znikoma widoczność, zaczynałem łapać doła. Po chwili się odnalazłem, potem odnalazł się żółty szlak, natomiast droga, hehe, zerknijcie na zdjęciach. Po oczyszczeniu hamulców patykiem popędziłem dalej wydając odgłosy niczym wóz cyganów, na szczęście to była jedyna taka przygoda dzisiaj.
W Chełmie Śląskim ładnie, czysto i schludnie, do tego zrobiło się pięknie, ale nie marnowałem czasu i popędziłem do Imielina. Patrząc na mapę rozważałem wizytę nad Dziećkowicami, ale w realu jakoś nie było żadnego kierunkowskazu, a już w samym Imielinie zadzwoniła żonka, jak się jedzie. No i pognałem na Hołdunów i Lędziny, na Klimoncie zrobiłem drugi postój, gdzie raczyłem się grejfrutowym Oshem - bardzo dobry (i fajna butelka). Piękna pogoda zaczynała się robić uciążliwa, nie mam doświadczenia w jeździe w niskiej temperaturze, przy 6 stopniach było ciepło, przy 16 było zdecydowanie za ciepło. Zmieniłem buffa na głowie na nieocieplanego, porozpinałem wywietrzniki w softshellu i przez Hamerlę pognałem do domu. W lasach w okolicach Hamerli kryzys, 20km/h w bólach i niechętnie, ale udało się zmotywować, długą prostą na ul. Beskidzkiej z avg ok. 30km/h.
Podjazd przy KWK Murcki - Rejon Boże Dary zrobiłem na ostro, prędkość powyżej 20 km/h, puls stabilny w okolicach 200, max 204. Co jest ciekawe, bo teoretycznie mój max to 191. A jechało się dobrze, bez zadyszki, co ja, 16-latek?
Rano pusto, rowerowy ruch lokalny emerytalno-kościelny, po 11 jednak sporo rowerzystów wykorzystało piękny jesienny ranek.

Pulsometr pokazał:
Lo: 0:06; In: 1:30; Hi: 1:58; avg: 167; max: 204
Kadencja: 78

Wszyscy focą żyrafo-gitarę, focę i ja :)


Rześko


Dupny autoportret na rynku w Będzinie


Wersja Ewci0706 zdecydowanie ładniejsza


Przez dłuższą chwilę myślałem nad zawróceniem


Ale skoro Groniarze się nie poddali, to ja też nie. Przepraszam Romeciku...


Chełm Śląski


Imielin


Widok z Klimontu jest imponującu


Tychy


Fiat


Kościół św. Klemensa


Ziemowit, tam też dzisiaj byłem

Jezioro Rybnickie

Niedziela, 19 września 2010 · Komentarze(11)
Kategoria gps
Od dawna ostrzyłem sobie zęby na Rybnik i Jezioro Rybnickie. W sobotę nie udało się, za to na niedzielę rano dostałem zezwolenie...
Dojazd do żółtego szlaku (nr 2) z Orzesza do Raciborza znałem, przez Łaziska i drogą wzdłuż torów do Orzesza, lasami do Jaśkowic do punktu początkowego dwóch szlaków - mojego, żółtego, i czerwonego, na Górę Ramżę. Pierwsza część trasy to walka z błotem i piachem, trochę zjazdów, ogólnie nieźle. Pierwsze zdziwko to autostrada A1, która znienacka przecięła mi drogę... nie wiem czy ta furteczka to jakiś teleport, nie zdecydowałem się również na pokonywanie jej na przełaj. Rzut oka na TrekBuddego i tragicznie rozoraną "drogą" wzdłuż autostrady w kierunku mostu kolejowego. Dalej nieco po omacku do Czerwionki w poszukiwaniu zaginionego szlaku, chwilę nim, potem dwa prdlne psy, przed którymi dałem dyla, gubiąc znowu szlak. No i znowu po omacku, zresztą ten, co wymyślił rowerową drogę po jakimś żużlu obok torów to powinien dostać nagrodę. Albo za pomysł ścieżki rowerowej po schodach. Dalej szlak się uspokoił, chociaż momentami zamiast prowadzić prosto przez wsiowe uliczki mędrcy wymyślili, żeby było ciekawiej, a z nimi zgodzili się budowlańcy, i trzeba było rower nieść. A to Polska właśnie.
W Rybniku-Kamieniu (jak to się odmienia?) żółty szlak połączył się z niebieskim (nr 281), kawałek pojechałem nim, by skręcić w czarny (nr 30, im. Jana Pawła II), który prowadził nad Jezioro Rybnickie krótszą drogą. Z krótkości tej nie byłem do końca zadowolony, trochę dziwnych zakoli na mapie postanowiłem ściąć. Co oczywiście skończyło się piachem, błotem i pchaniem. Ostatecznie dojechałem do ul.Gliwickiej, z niej zjechałem na ul. Edukacji Narodowej i dojechałem do zagubionego szlaku czarnego, niebieski był w gratisie. Objechałem sobie Jezioro, na zaporze fotka, postój w ośrodku sportów wodnych, gdzie odbywała się jakaś impreza dla dzieciaków, masę maleńkich niebieskich żaglóweczek, szum fal, bardzo przyjemne miejsce na batonika i Osha. Na drugi koniec jeziora (ten bliższy) popędziłem ul.Rudzką, szlak był zbyt urozmaicony, a czas zaczynał gonić.
Początkowo myślałem, że dam radę wjechać do Rybnika, jednak kluczenie po lasach zmarnowało sporo czasu, postanowiłem zatem wrócić szlakiem żółtym. Tutaj drugie poważne zdziwko, do Wielopola droga super, ale w lesie drwale zaszaleli, widać zresztą na zdjęciach. No i znowu piachy i błota, dojazd od jeziora do Kamienia zajął mi prawie 40 minut.
Do autostrady już na szybciora, dalej jednak odechciało mi się już zabaw w leśnego ludka, skręciłem w lewo na szlak niebieski (nr 291) do Dębieńska, skąd drogę przez Ornontowice, Bujaków i Retę Śmiłowicką znam doskonale.

PS.1 Mimo kilku uwag jestem pod wielkim wrażeniem jakości znakowania dróg w Subregionie Zachodnim. Jest jednak światełko w tunelu, wg NOL'a powiat mikołowski dostał 3mln na ścieżki rowerowe. No i czyżby już działali, na drodze wzdłuż torów między Łaziskami a Orzeszem na drzewach namalowano białe tabliczki, wygląda to jak podkład na którym brakuje jedynie rowerka.
PS.2 I jeszcze jedno małe ale, co to ma być, icm coś ostatnio cygani, dziś max miało być 14-15 stopni, i tak też się ubrałem, a tu na powrocie ponad 18, a ja bez niczego lżejszego.
PS.3 A wczoraj to na rowerze nie byłem, byłem za to przetestować kijki do Nordic Walking, fajna sprawa.


Pogromca avg


Magiczne przejście przez autostradę


Wypasione mapki i znakowania


Śląskie klimaty


Widok z zapory, na kokpicie nowy gadżet - pulsometr


Prawie może morze


Z pozdrowieniami od drwali


Stamtąd przyjechałem (he he he)


Ścieżka rowerowa po byku. Dla starych (i młodych) wyg foto-zagadka: gdzie ukryto znak szlaku rowerowego?


Zabytkowe budownictwo w Czerwionce (lub Leszczynach)


Nie jest źle, kółko się jeszcze mieści



Pulsometr pokazał:
Lo: 0:22; In: 2:52; Hi: 1:50; avg: 157; max: 192
Kadencja: 73

Testy pętelki

Czwartek, 16 września 2010 · Komentarze(3)
Kategoria gps, po cimoku, szosa
Po ponad dwumiesięcznej przerwie znowu dosiadłem szosówkę, znowu pod wrażeniem jestem lekkości i zwinności. Przyzwyczaiłem się jednak do luksusu w postaci cywilizowanych manetek i wkurzają mnie manetki na ramie. Słaby avg wynika głównie z jazdy po ciemku (księżyc za chmurami), ale też z niemożności sprawnego redukowanie "biegów".
W ramach utrudniania sobie życia szukam sobie trasy na godzinkę, może półtorej, z wieloma przewyższeniami. Dzisiejsza pętelka z dwukrotnym podjazdem na górę św. Wawrzyńca oraz podjazdami na Sośnią Górę i góreczki łaziskie dały łącznie wg. sportypala 250 metrów podjazdów.
Dziś również dzień testów - sportypal na Androidzie śmiga aż miło, ocieplane długie gacie rowerowe grzeją aż miło, zwłaszcza te części ciała, o które np. Kosma martwić się nie musi ;). No i last but not least, pulsometr. Kupiłem cudo z allegro marki sanitas ze 3 lata temu, trochę używałem i porzuciłem. Ostatnio go odkopałem, wyposażyłem w bateryjki i działa. Morał z pulsometru:
Mój teoretyczny maksymalny puls: 220 - 29 = 191
Na pulsometrze ustawiłem strefę w granicach min = 65%, max = 83%
Dzisiejsza przejażdżka to Lo = 4 min, In = 31 minut, Hi = 56 minut
Max z dzisiejszej wycieczki to 197 (czyli powyżej max?), avg = 168, czyli średnia przekracza górną granicę strefy.
Chyba nie dobrze, ale nie wiem, muszę poczytać...

Mapka i inne dane na sportypalu


Mapka na gpsies, na podstawie pliku gpx obrobionego na gpsvizualizerze

Festiwal Kultury Niemieckiej na Giszowcu

Niedziela, 12 września 2010 · Komentarze(1)
Miało być inaczej, miało być rodzinnie, miało świecić słońce i być ciepło. Pogoda nas coś nie rozpieszcza, wobec czego wybrałem się na samotną przejażdżkę. Dziś podobno impreza na Zamku w Chudowie, ale ostatnie głównie tam jeżdżę, zwłaszcza po ciemku, i zaczyna mi się powoli nudzić, więc wybrałem inny kierunek - Lędziny.
W trakcie mojej ostatniej (i pierwszej zarazem) wycieczki do Lędzin pojechałem przez Hamerlę i nie udało mi się odwiedzić Kamiennej Góry. Dziś postanowiłem to zmienić, przez Podlesie i Kostuchnę w kierunku ul.Beskidzkiej, już na zjeździe na Hamerlę z naprzeciwka dwaj kolarze szosowi, pozdrowienie i jeden się odwraca i woła "zapnij się za nami". Na oko jechali nieźle, ale trasa prowadziła w inną stronę więc podziękowałem. Wybór szlaku zielonego przez Kamienną Górę okazał się niezbyt fortunny. Umknęło mojej uwadze, i to mimo wpisu z wczoraj u djk, że przecież ostatnie parę dni było deszczowe, i w lesie będzie mokro. No i było, standardowo na początku człowiek kluczy, żeby się nie uwalić, potem już nie było gdzie kluczyć, a potem to już wszystko jedno. Co najśmieszniejsze, cała ta Kamienna Góra to według gps'a 10 metrów podjazdu...
Po wyjechaniu z lasu w Lędzinach stwierdziłem, że oryginalny plan - podjazd na Klimont, zostanie nieco skrócony, a że akurat napatoczyła się tabliczka ze znakiem na Świniowy, gdzie było mi po drodze, to pojechałem szlakiem zielonym (nr 153). Zrobiło mi się chłodno, ubrałem oczo*&bn;ą kurteczkę, od razu się spociłem ale chociaż na ciepło.
Dalej popędziłem już asfaltem przez Mysłowice Ławki do Wesołej, Starej Wesołej (fajna nazwa) i ul. Adama wjechałem na Giszowiec. Pętelka dookoła, postój w centrum zabytkowego Giszowca, akurat trafił mi się rarytas - Festiwal Kultury Niemieckiej. Zjadłem sobie baton-musli (produkcji niemieckiej) przy dźwiękach pięknego jodłowania (haaaidiii-hailllooo), zespół składał się z Pań w wieku szacownym, raczej poniżej 70 nikogo nie widziałem. Widowni się podobało, średnia wieku zbliżona, ewentualnie gdzie nie gdzie z watą cukrową biegały wnuczęta. Miałem chęć wydać trochę grosza, ale do wyboru było piwo i wuszt, więc pozostałem przy batoniku i wodzie.
Do domu pojechałem obok Stawu Janina, tą drogę znam już dobrze, zacząłem od wyprzedzenia chłopaka na mtb, a jak już wyprzedziłem, to głupio byłoby dać się wyprzedzić, więc darłem ostro. Dużo rowerzystów, ale widać, że typowi "letnio-niedzielni" już się pochowali, przy takiej pogodzie raczej sami zapaleńcy, którzy wiedzą którą stroną drogi powinno się jechać. Przez Ochojec i Piotrowice śmignąłem jak błyskawica, na skrzyżowaniu skręciłem w lewo na Podlesie. Zjeżdżając z górki na ul.Armii Krajowej dogoniłem kolarza na szosówce, który dopiero co włączył się do ruchu, nie chciałem wlec się za nim, więc wyprzedziłem... a skoro już wyprzedziłem, to wstyd byłoby dać się wyprzedzić. Więc darłem jak głupi, zrobiło się trochę ruchliwie więc nie było czasu śledzić licznika, w lusterku widziałem, że koleś się do mnie przykleił, mieliśmy gdzieś 35-40 km/h. Na szczęście skręcił w lewo na Zaopusta, bo myśl o ściganiu się z szosówką pod Kopalnię Barbara mnie nie nęciła. Czas podjazdu wg mojego mini-uphilunia - 7:07, na szosówce udało mi się raz zrobić w 6:50, w tym że dziś miałem już trochę w nogach. Czyli - nieźle jak na mnie.


Błoto i kałuże no i oczywiście brak błotników :)


Szwabskie klimaty


Mój czyścioszek

II Zabrzańska Rowerowa Masa Krytyczna

Piątek, 10 września 2010 · Komentarze(15)
Kategoria po cimoku, gps
Wczoraj dowiedziałem się od Sąsiada o II Zabrzańskiej Rowerowej Masie Krytycznej. Trochę guglania, bikeroutetoaster do sprawdzenia ile czasu zajmie dojazd na Plac Wolności w Zabrzu i nieśmiała myśl - może dam radę?
Dziś wyrwałem się z pracy godzinkę wcześniej, około 17 wyjeżdżałem z Mikołowa. Na start miałem nieco ponad 20 km, do tego znałem tylko połowę trasy. Objedzony michą makaronu z grzybami miałem jednak niezłe tempo, mimo drobnego błądzenia w Rudzie Śląskiej do celu dotarłem z avg bliskim 27km/h, a ponad połowa drogi to leśne ścieżki a pod koniec zatłoczona ul. 1 Maja.
Już w Zabrzu nie wiedziałem gdzie mam jechać, stojąc na światłach zapytałem rowerzystę z dzieciakiem w foteliku gdzie na Masę Krytyczną, odkrzyknął - jedź za nami. Na miejscu Sąsiad i większość ekipy Huragana, chwila na pstrykanie fotek, rozdawanie ulotek itd i startujemy. Organizator uprzedza - mamy uważać na Policję, mogą chcieć wlepiać mandaty, dojeżdżając do czerwonych świateł mamy się zatrzymywać, ale jeżeli Masa wjedzie już na skrzyżowanie, to nawet kiedy światła zmienią się na czerwone - mamy jechać. No i jedziemy, tempo ślimacze, ok 10km/h, na szczęście huraganowe chłopaki mają tyle fascynujących opowieści, że czas się nie dłuży. Gdzieś po drodze mija nas djk71, niestety w blachosmrodzie, nie każdemu było dane wyrwać się z pracy :(. Jedziemy sobie powolutku, Policja jednak stanęła na wysokości zadania, blokują dla nas skrzyżowania i pilnują ruchu. Przechodnie robią nam fotki, jest jak na paradzie. Dojeżdżamy na metę - pl. Wolności, gdzie zastajemy bufet - przepyszne banany.
Huraganowcy są w większości z Zabrza, ale nasze drogi się częściowo pokrywają, ruszamy zatem silną ekipą przez ul. 1 Maja. Chłopaki z Huragana - to może być dla czytelników mylące, myślę że dla wielu z nich mógłbym być synem, a dla części - wnukiem... a zasuwają tak, że trzeba ostro kręcić, żeby nie zostać w tyle. Po drodze koledzy wykruszają się, aż zostajemy sami z Sąsiadem, do domu wracamy przez Makoszowy, Przyszowice, kawałek dalej w stronę Chudowa oglądamy zalaną drogę do gospodarstwa i pędzimy dalej, pod zamek. Tam krótka sesja zdjęciowa i przez Chudów, Paniowy, Rusinów i Retę do domu. Pod koniec zaczęło lekko mżyć, na szczęście prawdziwy deszcz nas nie złapał.
To była moja pierwsza Masa Krytyczna, bardzo fajne doświadczenie, z pewnością będę chciał się wybrać na kolejne, myślę też o Katowickiej i Tyskiej Masie.
Jazda w grupie to coś do czego nie jestem przyzwyczajony. Dzięki za huraganowe zaproszenie na niedzielne kręcenie, może uda się następnym razem? Chociaż mam wątpliwości, czy nie jestem czasem za młody, za słaby na takie wycieczki.
Tutaj po raz kolejny pojawia się moja wątpliwość. Normalnie napisałbym, że jeżdżę jak baba, albo jak dziadek. No tylko, że nie jeżdżę jak baba, choć bym chciał (i nie mówię to o Maji), no i jak widzę, nie jeżdżę jak dziadek, choć jak będę dużo ćwiczył, to może za te 20-30 lat nabiorę kondycji...
Dzięki Sąsiedzie za super wyjazd, jednak - w kupie raźniej :)


Huraganowe Chłopaki przed


I po

Po metry

Wtorek, 7 września 2010 · Komentarze(9)
Kategoria gps, po cimoku
Dziś jak zwykle nieoczekiwanie na rower wsiadłem o 18.40, przed wyjazdem szybki rzut oka na mapę Powiatu Mikołowskiego i decyzja - przejadę się pieszym niebieskim "Szlakiem Obrońców Polskiej Granicy". Ponieważ z braku czasu wycieczka miała być krótka, postanowiłem też poszukać podjazdów. Zacząłem od ul. Rybickiego na przeciwko starego basenu, za bajtla ta górka pozostawała poza zasięgiem, teraz - jest może i stroma, zwłaszcza pod koniec, ale króciutka :). Potem Starą Drogą do Łazisk Dolnych, pod pomnik, do Średnich i obok Stawu Barcz do Zawiści. W lesie całkiem ciemno, podjazd na górę Św. Wawrzyńca trochę straszny, bocialarka dobrze świeci do przodu, ale na boki już gorzej, ciężko się wypatrywało oznaczeń niebieskiego szlaku. Z góry zjechałem ul. Myśliwską do Bujakowa, a stamtąd na oświetlony na różowo Zamek w Chudowie. Popstrykałem parę fotek, zjadłem batonika i wróciłem do Bujakowa, bo chcąc sobie popodjeżdżać musiałem zdobyć Sośnią Górę. Jakoś mam wrażenie że po ciemku lepiej mi się zdobywa górki, nie myślę o tym, że jeszcze daleko, bo i tak nie widzę, więc - pedałuję i już. Powrót klasycznie ul. Łączną i Retą Śmiłowicką, górkę na ul. Konopnickiej zrobiłem z prędkością powyżej 20km/h.
Problemem jest temperatura, wycieczkę kończyłem mając na sobie termiczną koszulkę z długim rękawem, na to rowerowa też z długim, na to wiatrówka oczojebna a na to bezrękawnik z Lidla, 100% folia :). No i na podjazdach za ciepło, a na zjazdach wieje, a temperatura 10 stopni. Co to będzie w grudniu?


Różowy??


No i wyszło mi tylko 344m podjazdów :(, kadencja 79